Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 14 czerwca


Do ojczyzny mojej ma??onki wybra?em si? po raz pierwszy w 1978 roku. Dziwna to by?a podró? ? kolej? dotarli?my do Kulaty, miejscowo?ci po?o?onej na granicy bu?garsko-greckiej, a potem dzi?ki j?zykowym znajomo?ciom Chariklii uda?o si? wsi??? do ci??arówki prowadzonej przez niedu?ego, gadatliwego jegomo?cia w charakterze tzw. ?ebków. Z wysoko?ci szoferki patrzy?em na mijane krajobrazy. By? wieczór, a na ulicach i placach t?umy ludzi biesiaduj?cych przy sto?ach, wszystko o?wietlone, ?ywe, pulsuj?ce muzyk?, gwarem rozmów, ha?asem silników niezliczonych pojazdów. Jednym s?owem chcia?o si? ?y?. Komunistyczna Polska o tej porze stanowi?a krain? ciemno?ci i pustki. Saloniki przywita?a nas ? tak, tak, nie myl? si? ? Saloniki to imi? ?e?skie jak Atena, bowiem stolica Hellady tylko za granic? ma form? liczby mnogiej, naprawd? w obu przypadkach chodzi o t? Aten? i t? Saloniki. Zatem stolica Macedonii przywita?a nas panicznym rozgardiaszem, jaki tu panowa? po niedawnym powa?nym trz?sieniu ziemi. Wsz?dzie sta?y namioty b?d?ce schronieniem tych, którzy stracili dach nad g?ow?, b?d?, których domy grozi?y zawaleniem. Drzwi wszystkich posesji oznaczono kartkami zielonymi lub czerwonymi. Te pierwsze mówi?y bezpiecznie, te drugie zabrania?y wst?pu. Po nocy sp?dzonej w bezpiecznym mieszkaniu kuzyna ruszyli?my dalej. Wakacje nad ciep?ym morzem up?ywa?y pod znakiem k?pieli, ale przecie? nasze uciechy determinowa?a skromna portmonetka i konieczno?? ogl?dania ka?dej wydawanej drachmy. Abstrakcyjny dolarowy przelicznik stawia? nas na pozycji biedaków zmuszonych do otwierania jakich? puszek. Czy wywo?ana w ten sposób melancholia kaza?a napisa? t? piosenk?? Nie wiem. Tak czy siak powsta?a balladka, któr? przewioz?em do kraju, by pó?niej nagra? j? z zespo?em Pod Bud?, a kolejnego roku czerwcow? por? zaprezentowa? na opolskim festiwalu. Zatem dok?adnie 30 lat temu zabrzmia?a tam fraza: ?Kap, kap p?yn? ?zy? podchwycona przez amfiteatr, a pó?niej ca?y kraj ? fraza niezbyt wyszukana, ale przecie? skutecznie zapadaj?ca w pami??, skoro do dzi? nuc? j? ze mn? wsz?dzie, gdzie to ?piewam. Ma?o ? wyra?aj? oburzenie, je?li nieraz zapomn? wstawi? do repertuaru. Ale mia? wspomniany festiwal niezwyk?? si?? przebicia, moc lansowania, przede wszystkim za? mia? co lansowa?. Premiery kipia?y od szlagierów. Co z tego wszystkiego zosta?o? Jarmarczna feta, rozpacz i pora?ka. Zatem wspó?czesnym, po?al si? Bo?e, idolom mog? tylko ?yczy?, ?eby kto? zechcia? ?piewa? ich piosenki za trzydzie?ci lat.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki