Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 24 maja


Przegl?dam które? z wielu b?d?cych w sprzeda?y ilustrowanych czasopism. Uderza nast?puj?ca rzecz. Wszystkie te wydawnictwa sprawiaj? wra?enie, jakby mia?y jedn? wspóln? redakcj?. S? po prostu takie same. We wszystkich powtarzaj? si? nazwiska tych samych autorów, g?ównie felietonistów, we wszystkich s? te same sta?e rubryki, wsz?dzie podobne artyku?y. Ró?nice takie tylko, ?e je?li gdzie? wywiad z matk? i córk?, to gdzie? indziej z ojcem i synem, dziadkiem i babci?. Byle tylko nosili znane nazwisko.

Sta?? pozycj? tych magazynów jest fotograficzna kronika towarzyska. Wynika z niej, ?e sto?eczne imprezy odwiedzaj? ci sami ludzie i do znudzenia pozuj? przy kotlecie b?d? szampanie, zmieniaj?c tylko ustawienie. Wi?c Hanna Baku?a raz ko?o Zofii Czernickiej, drugi raz obok Niny Terentiew, wi?c Maryla Rodowicz z m??em albo Krzysztofem Matern? itd. Ale? tam musi by? nudno, miny fotografowanych same zreszt? o tym ?wiadcz?. Dlatego proponuj? potencjalnym nabywcom owych gazet - kupujcie jedn? i z g?owy - tytu? bez znaczenia.

Trzy dni minionego tygodnia sp?dzi?em na wyst?pach w Zakopanem. Stolica Tatr w maju jest cudownie pusta. Spotykam jedynie par? grup m?odzie?y, która przyjecha?a tutaj w ramach "zielonej szko?y". W sklepach luz, w restauracjach tak?e, w dolinach i na trasach spacerowych niestety b?oto. Ale turysta ze mnie ?aden, wi?c z ulg? zasiadam przy piwie w moim ulubionym "Anemonie", potem zmieniam lokal, by co? przek?si? w "B?kowej Zohylinie". Ech, gdyby tak by?o zim?! Miejscowi daliby mi wycisk za takie marzenia.

Znajduj? chwil? czasu, by obejrze? w telewizji fina?owy mecz koszykówki o mistrzostwo kraju. I tu refleksja nast?puj?ca. Ameryka?ski "basket", którego esencj? jest legendarna NBA, rozpowszechni? si? w ca?ym ?wiecie. Tak?e u nas m?odzi gol? g?owy na zero, nosz? kosmiczne sportowe obuwie model Jordan, wydaj? spore pieni?dze na kolorowe kurtki z napisem "Chicago Bulls", w przydomowych ogródkach pojawiaj? si? tablice z koszem, do którego mo?na porzuca? w wolnej chwili. Do Polski przybyli czarnoskórzy koszykarze, by wspomóc nasze dru?yny i uczyni? zawody atrakcyjniejszymi. Ale porównanie tutejszych zmaga? z cyrkowymi wyczynami Amerykanów wypada blado. Niech za potwierdzenie tej tezy s?u?y informacja, ?e pierwszy celny rzut za trzy punkty we wspomnianym mistrzowskim meczu nast?pi? dopiero w drugiej po?owie spotkania, ?e wyniki ko?cowe naszych zespo?ów kr?c? si? w okolicach 70 punktów, gdy za oceanem gwiazdorzy w pojedynk? zdobywaj? podczas meczu ponad 40...

Tak?e zza wielkiej wody przyby?a do nas wystawa Andyego Warhola. G?o?no o niej i t?umy ruszy?y na zwiedzanie. Widzia?em te prace par? lat temu w Kanadzie, nie przewidywa?em wtedy, ?e b?d? kiedy? go?ci? w moim rodzinnym mie?cie. Miejcie mnie za profana, ale opu?ci?em ekspozycj? z jednym tylko przekonaniem, pewno?ci? niemal, i? autor tego wszystkiego, legenda nowojorskiej bohemy, twórca pop-artu, by? niew?tpliwym geniuszem handlowym. ?e potrafi? sprzeda? towar, który ju? istnia?, podnosz?c go, umownie oczywi?cie, do rangi sztuki. Dla mnie - profana, puszka coca-coli pozostanie tylko opakowaniem, a fotografie Marilyn Monroe tylko zdj?ciem pi?knej kobiety.

Dla mnie - profana, sztuk? przez du?e S s? na przyk?ad wisz?ce teraz w Pa?acu tej?e Sztuki obrazy Juliusza Joniaka. Barwne, radosne, ?wietliste pejza?e i martwe natury, ale tak?e portrety. Malarstwo nawi?zuje z pewnym dystansem i nawet nut? ironii do najlepszych dzie? plastyki europejskiej. Gdy widz? martw? natur? z infantk?, to nie mog? oprze? si? wra?eniu, ?e tytu?owa dziewczyna jest przeniesiona z obrazu Velázqueza, zasnuta tylko woalk? talentu Joniaka, gdy podziwiam uliczk? w Arles, to unosi si? nad ni? duch van Gogha. Pi?kne obrazy, pe?ne powietrza, z którym to powietrzem wychodz? na ulic? i nios? je do domu. Ono zostanie we mnie na zawsze. Coca-cola przenigdy.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki