Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 18 pa?dziernika


Siedz? sobie przy rytualnej herbacie z malinowym sokiem w centrum miasta. Za szyb? rynek owiany jesienna mg??. Do wn?trza wchodzi m??czyzna, staje obok, zdejmuje czapk?, mówi dzie? dobry - poznajesz mnie? Chwila zastanowienia - jasne, ?e poznaj?, to? to m?odszy brat mojego kumpla z podstawówki. Chowali?my si? przy jednej ulicy, potem obaj ruszyli w ?wiat. Ten spotkany nagle w kawiarni d?ugo siedzia? w Australii, teraz mieszka w Stanach. Gadamy chaotycznie, bo jak stre?ci? pó? ?ycia w kilkana?cie minut? O bliskich, o robocie, o planach na przysz?o??. Mój rozmówca jest truckerem, wozi po Ameryce ró?ne towary swoj? prywatn? wielk? ci??arówk? i wprawdzie planuje powrót do Krakowa by staro?? sp?dza? w miejscu urodzenia, ale jeszcze musi troch? zarobi?. Na koniec sk?ada mi ofert? zapieraj?c? dech w piersi. Przyjed? mówi do USA w dowolnej chwili - wybior? ka?d? tras? jakiej zapragniesz i ruszymy razem w szoferce mojego wozu. Romantyzm takiej podró?y poci?ga niebezpiecznie i sko?czy?o si? na razie na wymianie telefonów ale ju? wiem, ?e z?apa?em bakcyla dalekiej drogi. Przed paroma laty podobn? propozycj? z?o?y? mi spotkany w Nowym Jorku Janusz Cichalewski - operator, konferansjer, narciarz, ?eglarz, playboy. Wozi jachtem po morzu karaibskim g?odnych przygód i ch?tnie do??czy?by mnie do za?ogi. Ale wracam do rzeczywisto?ci, wi?c wychodz? z lokalu i zagl?dam do znajomej ksi?garni. A tam mówi?: niech pan kupi ksi??k? pana konsula - on tam siedzi to podpisze. Patrz? wi?c we wskazanym kierunku i wiedz? znajom? facjat? go?cia, z którym ostatni raz spotka?em si? w liceum, zatem ponad 40 lat temu. Tomek Morawski jest honorowym konsulem RP w Ekwadorze i w?a?nie wyda? w kraju rzecz o tamtym egzotycznym ?wiecie. ''Wi??niowie - Ekwador, kokaina i ...'' to rodzaj poszerzonego reporta?u o Polakach, którzy wiedzeni ch?ci? ?atwego zarobku pakuj? si? w narkotykowy przemyt i l?duj? w wi?zieniach kraju, gdzie jedynym prawem jest posiadana kasa. Prze?arty korupcj? system nie daje takim delikwentom niemal ?adnych szans na prze?ycie. Jedyn? pomoc? jawi si? zatem nasz dyplomata osiad?y tam przed laty, znaj?cy j?zyk i realia. Staje wiec na ?bie by ul?y? strasznej doli, u?ywa wszelkich mo?liwych sposobów by skróci? odsiadk?, wyci?gn?? z piek?a. Na tytu?owej karcie pisze mi: ''koledze z liceum'' bo przecie? mimo up?ywu czasu kojarzymy si? bezb??dnie i gaw?dzimy o tamtej przesz?o?ci jakby by?a wczoraj. Na i jeszcze pada pytanie o mój przyjazd tam. Nie za du?o tych pokus? A dy?urna walizka czeka.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki