Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 6 wrze?nia


Jeszcze o wakacjach, chocia? babie lato w ogrodzie i jarz?bina czerwieni si? zalotnie. Ale zdj?cia w?a?nie przed chwil? odebrane przypominaj? minione dni. Ze stolicy Sri Lanki polecieli?my (godzina podró?y) do Male. To stolica Malediów. Rozci?gaj? si? po?udnikowo na przestrzeni 750 kilometrów, oblane wodami Oceanu Indyjskiego. Mnóstwo wysp skupionych w dziesi?tkach koralowych atoli tworz? razem republik? proklamowan? 30 lat temu. Mieszka?cy tej krainy to Arabowie, Malajowie, Syngalezi, miejscowy zreszt? j?zyk nale?y do grupy syngaleskich dialektów. Religi? obowi?zuj?c? jest islam. Ubogie do?? pa?stewko ?yje z kopry, m?czki kokosowej i turystów. Bo te? jest turystycznym eldorado.

Gdy motorowa ?ód? dowozi nas po 2 godzinach do Kuramathi - naszej wyspy - dech zapiera w piersiach. St?pamy po mi?ciutkim piasku, podziwiamy ró?nobarwne kwiaty i palmowy g?szcz. Wokó? niebieskie i seledynowe morze laguny. Mieszkamy w parterowych chatkach krytych trzcin?, ale klimatyzowanych, wi?c noc? upa? nie doskwiera. A w ci?gu dnia... pla?a, która tutaj jest wsz?dzie, pla?a, po której biegaj? bez przerwy pracowite, cho? p?ochliwe kraby, spaceruj? czaple i pelikany. Jeden oswojony i bezczelny zasiada przy naszym stoliku w barze i klepie pot??nym dziobem, gdy co? mu si? nie spodoba lub kto? zbyt blisko podejdzie, by zrobi? "fotk?".

Pierwsze wej?cie do wody i nagle krzycz?, wo?am ?on? i córk?, by natychmiast przysz?y ogl?da? cuda, nie?wiadom faktu, ?e te wszystkie bajecznie kolorowe stwory, znane dot?d tylko z filmów, s? tutaj stale i nie zamierzaj? nigdzie ucieka?. Takiego podwodnego ?wiata jeszcze nigdy nie widzia?em. Wyp?ywam dalej i odpr??ony le?? nad 40-metrow? g??bi? obserwuj?c wszystko, co w tej toni ?yje. Co chwil? pojawia si? co? nowego, widz? drapie?n? muren? wychylaj?c? swój ma?o sympatyczny pysk z koralowej rozpadliny, patrz? na ogromnego groopera, który majestatycznie sunie obok ignoruj?c mnie zupe?nie. Sam te? jestem ogl?dany. P?ywa ko?o mnie malutka kolorowa rybka i czeka na moment, kiedy nieruchomiej?, by uszczypn?? mnie swym pyszczkiem. Potem dowiem si?, ?e jest amatorem naszego naskórka, który z?uszcza si? zw?aszcza teraz, gdy cia?o poddane jest operacji równikowego s?o?ca.

Jeden wieczór sp?dzamy na ?odzi ?owi?c przy pomocy prymitywnego zestawu, czyli kawa?ka ?y?ki z przyn?t? i o?owianym obci??nikiem. Obfito?? ryb jest wielka, ka?dy ci?gnie swoj? zdobycz, ja jedn? z okazji marnuj?, bo zmagam si? z czym? tak ci??kim, ?e moja "w?dka" nie wytrzymuje i urwana wpada w g??bi? razem z amatorem kolacji nadzianej na haczyk. Ka?dego dnia o zmroku odbywa si? tutaj karmienie p?aszczek. O tej samej godzinie, jak na zamówienie grupy turystów uzbrojonych w fotograficzny sprz?t, nadci?ga od strony morza defilada tych zwierz?t, które niczym szarobrunatne wielkie motyle przybywaj? na przek?sk?. Jeden z wyspiarzy wynosi wiadro z pokrojonymi rybami i zaczyna upycha? to jedzonko do ?akomych pysków otaczaj?cych go ze wszystkich stron raj. Wygl?da to gro?nie, wiemy przecie?, ?e stworzenia wyposa?one s? w niebezpieczny kolec jadowy znajduj?cy si? za nasad? ogona, w rzeczywisto?ci ?wietnie wiedz?, ?e drobny smag?y m??czyzna to ich dobrodziej i pozwalaj? si? za te ogony poci?ga?. Po up?ywie pó? godziny ca?e towarzystwo najedzone do syta odp?ywa wolno w dal, by powróci? nazajutrz.

Na wyspie s? sami tury?ci i miejscowa obs?uga. Oprócz tych, którzy dbaj? o nasze domki, s? jeszcze kucharze, kelnerzy, barmani, szyprowie ?odzi b?d?cych jedyn? poza hydroplanem komunikacj? z lotniskiem i ?wiatem. Pracuj? ci??ko za marne wynagrodzenie, zarabiaj? jednak nie?le, gdy? dostaj? tipy. To nale?y niemal do obowi?zku nas przybyszów, by na odjezdne zostawi? co? kelnerowi lub sprz?taj?cemu. W ten sposób ludzie, których miesi?czna pensja wynosi ok. 60 dolarów ameryka?skich, zarabiaj? w rzeczywisto?ci 400-500 "zielonych" i tkwi? tutaj z dala od rodzin i domów. A jakie cuda potrafi? wyczarowa? z rumu, mleczka kokosowego, soku ananasowego, jak to wszystko ubra? wonnymi kwiatami, wreszcie nazwa? egzotycznie i kusz?co!

Tote? przybywaj? na Malediwy ludzie ze wszystkich stron - byli te? nasi rodacy z... Zimbabwe i Niemiec. Z tymi ostatnimi - m?od? par? w podró?y po?lubnej, przesiedzieli?my niejedn? godzin? w cieniu palm i drzew daj?cych schronienie i po?ywienie ogromnym nietoperzom, których nocne nawo?ywania potwierdza?y, ?e to, co dzieje si? doko?a, to nie iluzja wywo?ana nadmiarem koktajli, tylko prawda, szczera prawda, ?e oto na par? dni wdepn?li?my do raju.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki