Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 11 pa?dziernika


No, i stukn??o mi w sobot? 49 lat. A wi?c do magicznego pó?wiecza zaledwie roczek. A ja co? Nic. Szczerze mówi?c, czuj? si? podobnie jak wtedy, gdy ko?czy?em trzeci? i czwart? dziesi?tk?. To znaczy zwyczajnie i ma?o od?wi?tnie. Bo zamiast "odpala?" szampany, podejmowa? go?ci, pojecha?em do Rybnika, by tam ?piewa?, czyli do roboty po prostu. Za?piewano i mnie "Sto lat", a ja u?miecha?em si? do przyjaznej widowni i wdzi?czny jej by?em z serca, gdy po cichu my?la?em o momencie, w którym si?d? w domu i dobior? si? do ksi??ek otrzymanych w prezencie urodzinowym.

A jakie to cudowne tytu?y! Najpierw "Europa" Normana Daviesa. Opas?y tom, o którym sam autor wyra?a si? tak: "Ma 1400 stron i wa?y prawie 2 kilo, za co bardzo przepraszam. Nie?atwo by?o j? napisa?, a jeszcze wi?kszym osi?gni?ciem b?dzie j? przeczyta?". Kokiet z angielskiego pisarza nielichy, bo rzecz jest pasjonuj?ca. To próba opowiedzenia historii naszego kontynentu w sposób nowy, bo daleki od dydaktycznych ambicji podr?cznika i wolny od faktograficznych zasad encyklopedii. T? histori? mo?na czyta? dzieciom na dobranoc, otwieraj?c w dowolnym miejscu. Ile? tu przeró?nych ciekawostek, anegdot, odno?ników. Dech zapiera. Przegl?dam te? "Pieska przydro?nego" i my?l?, ?e tegoroczna nagroda Nike nie zosta?a przyznana szcz??liwie. Z ca?ym szacunkiem dla talentu naszego noblisty, o?mielam si? sugerowa?, ?e zbiór filozoficzno-obyczajowych aforyzmów, jakim w istocie jest wspomniane dzie?o, powinien uplasowa? si? za takim cho?by przedsi?wzi?ciem, jak wspania?a i g?o?na ju? "Mitologia" Zygmunta Kubiaka. Zaton??em tak?e w poezji Zbigniewa Herberta i rozsmakowuj? si? w niej kolejny raz.

Ale moi darczy?cy pomy?leli tak?e o l?ejszym kalibrze. S? wi?c "Limeryki plugawe" zmar?ego niedawno Macieja S?omczy?skiego, ilustrowane przez Andrzeja Mleczk?. Przeciwnicy brzydkich wyrazów - trzymajcie si? z daleka od tych wierszyków. Ja je akceptuj?, bo ?wintusz? z upodobaniem, a ?wintuszenie naszego wielkiego t?umacza jest piekielnie inteligentne i zabawne. Mo?e w ten sposób odreagowywa? Pan Maciej kator?nicz?, powa?n? prac?, której efekty przybli?y?y Polakom najwspanialsze dokonania literatury angloj?zycznej. Jeden z ?agodniejszych limeryków brzmi tak:

"Raz sodomita z Udine

Zamiast kozy przygarn?? dziewczyn?

Lecz mia?a ona

Zamiast piersi wymiona

Co pomniejsza jego ci??k? win?".

Nic nie pomniejsza winy Roberta Redforda, który "Zaklinacza koni", pi?kn? i wzruszaj?c? powie??, zamieni? w ekranowy landszaft, tandetny i szmirowaty. Nara?am si? wszystkim sp?akanym na tym filmie, ale nie mog? oprze? si? wra?eniu, ?e w tym wypadku chodzi jedynie o wyciskanie ?ez.

Po okresie zimna i deszczu nagle moment z?otej polskiej jesieni. Wi?c szeleszcz? pod stopami li?cie, jest nostalgicznie i pono? pi?knie. Idziemy do urn wyborczych, by wybra? tych, którzy b?d? rz?dzi? - czytaj: robi? wszystko, by lepiej nam si? ?y?o. I tu pojawia si? szkopu?. Przygl?da?em si? przedwyborczym reklamówkom. Ich t?em by? cz?sto wspomniany barwny, jesienny plener. I zazwyczaj owo t?o stanowi?o jedyny sensowny element ca?o?ci. Wybaczcie, panie i panowie kandydaci. Nie wierz? i s?dz?, ?e ?aden ?rednio inteligentny wyborca nie wierzy komu?, kto z panicznym strachem w oku, ubrany w co?, czego nie umie nosi?, klepie, a ?ci?le mówi?c z trudem czyta tekst swojego programu, który jest zbiorem komuna?ów znanych przedszkolakom. Jak mog? swój los powierzy? ludziom, którzy s?abo opanowali j?zyk ojczysty?! Ta choroba dotkn??a wszystkie ugrupowania polityczne, zatem mój frasunek wielki.

Urodzinowy niedzielny obiad zaplanowa?em w restauracji "Pod Ba?antami".

I dobrze zrobi?em - t? opini? wyrazi?y tak?e moje kobiety (mama, ?ona, córka) najedzone królikiem w potrawce i sznyclem ciel?cym. Ja syci?em si? pieczeni? wo?ow? na dziko i ukochanym makaronem. A kiedy na deser, ju? w domu, po?ar?em "maminy" piszinger, pomy?la?em, ?e rola jubilata odpowiada mi bardzo i ?al, ?e mo?na w niej wyst?powa? tylko raz w roku.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki