Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 18 pa?dziernika


We wtorek go?cili?my w lokalnym programie katowickiej telewizji "100 procent live". Jak sama nazwa wskazuje, wszystko by?o na ?ywo, to znaczy muzyka (prawdziwe. granie bez tak zwanych playbacków, obserwowane zreszt? przed publiczno??) tak?e wizja. A wi?c jak za dawnych lat, gdy nie znano magnetowidów, gdy nie rejestrowano wszystkiego, by potem przejrze?, montowa?, wyci??, przerobi?. Tego, co dzia?o si? w studiu, telewidzowie byli naocznymi ?wiadkami. Tote? zobaczyli i us?yszeli, ?e nie zd??y?em w pewnym momencie w??czy? gitarowej przystawki, wy?apali pewnie jakie? jedno i drugie tekstowe potkni?cie. Ale urok takiej roboty jest magiczny i zdarza si? cz?sto, ?e sterylne i wyczyszczone programy tego w?a?nie uroku nie posiadaj?.

Prosz? sobie wyobrazi?, jakim przedsi?wzi?ciem by? przed laty telewizyjny teatr, gdy wszystko musia?o zosta? zapi?te na ostatni guzik, gdy przez dwie godziny ca?a Polska ?ledzi?a gr? aktorów i zmagania realizatorów, którzy nie mogli niczego zatrzyma?, niczego poprawi?. Tote? zdarza?o si?; ?e przez plan kostiumowej farsy przedefilowa? stra?ak, który w ka?dej instytucji jest szar? eminencj? i wie jedno: "tutaj nie wolno pali?'.

W Katowicach maj? salk? - muzeum ze starym sprz?tem. Przedpotopowe kamery wielko?ci ma?ej armaty, dawne maszyny do rejestracji d?wi?ku i obrazu, pierwsze odbiorniki telewizyjne z male?kim ekranem i ogromnym pud?em. Bo przecie? ten o?rodek by? drug?, obok stolicy, telewizj?, a plansza z górniczym szybem pojawia?a si? równie cz?sto, jak ta z warszawsk? syrenk?. St?d pochodz? znane twarze, by wspomnie? jedynie Krystyn? Losk? czy nie?yj?cego ju? futbolowego piewc? Jana Ciszewskiego.

A w ?rod? pojecha?em do Warszawy, by pogada? w mediach o naszej ostatniej p?ycie. Zabrak?o jej wprawdzie w sklepach (akurat wyprzedali pierwszy nak?ad), wi?c reklamowa?em towar, którego nie mo?na kupi?. Ale w tej bran?y paradoksów jest sporo i o nich tak?e rozprawia?em z dziennikarzami. Dochodzimy do wniosku, ?e jednym z owych paradoksów jest co? w rodzaju drugiego obiegu, jaki zaczym funkcjonowa? w show-biznesie. Znacie przecie? ten termin. Kojarzy? si? zawsz? z zakazan? literatur? i mia?, s?usznie zreszt?, konotacje polityczne. Otó? wspomniany przeze mnie drugi obieg dotyczy dzisiaj kategorii estetycznych i polega na tym, ?e ludzie znudzeni wszechobecn? krety?sk? papk? radiowo-telewizyjn? czcz? i wielbi? wykonawców, którzy maj? co? do powiedzenia, a s? przez wspomniane media zupe?nie ignorowani. W ten sposób t?umacz? fenomen popularno?ci grupy "Stare dobre ma??e?stwo" - spróbujcie wcisn?? si? na ich koncert, a je?li ju? to wam si? uda, to zobaczcie jak sala ?piewa z nimi wszystkie piosenki: Sk?d je znali?
A sk?d znali za komuny utwory Herberta, Bara?czaka, Krynickiego? Mnie taki stan rzeczy cieszy bardzo, bo oznacza, ?e rodacy nie do ko?ca ulegli inwazji teleturniejów dla ?wier?inteligentów i nie poddali si? w?tpliwemu czarowi zestarza?ych podlotków fikaj?cych nogami na przeró?nych piknikach.

Ze Starmach Galler, przysz?o zaproszenie na wystaw? Josepha Beuysa "Pobyt tymczasowy". Zaraz, zaraz, czy to nie ten sam artysta, o którym czyta?em przed paroma dniami w ksi??ce o Johnie Lennonie i jego japo?skiej muzie Yoko Ono? Nale?a? do nowojorskiego awangardowego ugrupowania ,flexos" dla którego "istotniejsze ni? samo dzie?o sztuki by?y gest i polemika. W tym ugrupowaniu znalaz? si? tak?e kompozytor La Monte Young (interesowa? si? nim John Cage). Sypia? wtedy z pó?niejsz? pani? Lennonow?. Kiedy czytam o s?ynnej akcji Yoko i Johna polegaj?cej na rozdawaniu ?o??dzi i namawianiu do sadzenia drzew musz? skojarzy? ten fakt z Beuysem. Bo w ?yciorysie niemieckiego artysty jest wzmianka o tym, ?e jednym z jego g?o?niejszych pomys?ów by?o plantowanie siedmiu tysi?cy d?bów. Pomkn? wi?c obejrze? jego dokonania, bo przez sam fakt kontaktu z partnerk? legendarnego Beatlesa jest mi bliski. Mam szcz??cie by? zodiakaln? Wag?. jak Lennon.

Moje zapiski nie mia?y dot?d interwencyjnego charakteru, ale tym razem b?dzie inaczej. Ponios?o mnie, gdy tu? przed wyborami stwierdzi?em brak kilku pi?knych dorodnych kilkudziesi?cioletnich drzew, jakie ros?y przy budynku szko?y w Rz?sce miejscowo?ci, gdzie mieszkam. Komu przeszkadza?y, nie wiem, nie wiem te? kto udzieli? zezwolenia na obrzydliwy zabieg, w ka?dym razie sta?o si?. W par? chwil powalono ?wiadków d?ugiej historii tej okolicy bezimiennych przyjació?, których zielone p?uca wi?cej przynios?y nam po?ytku ni? radni wybierani w gmachu wspomnianej szko?y.
I jeszcze jedna sprawa: dzia?alno?? Stra?y Miejskiej. Bezduszna dba?o?? o porz?dek w bardzo w?skim rozumieniu tego s?owa. Bo karz? mandatami staruszki handluj?ce obwarzankami lub trzema parami majtek, bo wysokie grzywny nak?adaj? na... muzyków, którzy wje?d?aj? do Rynku, by dostarczy? ci??ki graj?cy sprz?t na imprez?. Bywa, ?e zleceniodawcami tej imprezy s? wielcy naszego miasta. Panowie, troch? luzu i elastyczno?ci! Przecie? to ca?e gitarowe, kontrabasowe, d?te i szarpane bractwo koncertuje dla was, dla waszych pryncypa?ów, rodzin, znajomych. Przymknijcie wi?c oko na jeden i drugi samochód, z którego w?a?nie wynosz? wzmacniacze i instrumenty i nie mówcie kierowcom, ?e to kosztuje punkty i z?otówki. Bo nie widzicie jako? gangsterów rozbijaj?cych si? w bia?y dzie?. Nie ma was tam, gdzie granda i prawdziwe zagro?enie naszego bezpiecze?stwa. Obywatelom Krakowa; z których podatków ?yjecie, nie wadzi ?le zaparkowane auto tylko z?odziej i bandyta - zrozumcie to, rycerze w malowniczych mundurach. Wtedy o zimie pomy?limy bez obawy.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki