Andrzej Sikorowski

Prowincjonalizm krakowski pozwala mi ?y?

Rozmowa autorki, Beaty Matkowskiej - ?wi?s z Andrzejem Sikorowskim, zamieszczona w ksi??ce "Krakowskie gadanie".


Zacznijmy od wró?ki z ulicy Piwnej 7. To ona przepowiedzia?a panu przysz?o???

Rzeczywi?cie jest taki adres na Podgórzu. Kiedy? mie?ci?a si? tam hurtownia muzyczna, ale nic mi nie wiadomo aby mieszka?a tam wró?ka. Taka fraza i taki rym by?y mi potrzebne, wi?c je sobie wymy?li?em. Jestem cz?owiekiem do?? racjonalnym i trudno by?oby si? spodziewa? mojej wizyty u wró?ki. Ta piosenka to pewna imaginacja ?wiata, który gdzie? istnieje, bo przecie? ludzie chodz? do wró?ek. Chocia? dla zabawy towarzyskiej lubi? rozmawia? o znakach zodiaku, parapsychologii lub astrologii.

To wró?my z gwiazd na ziemi?, do Krakowa. Pan jest nieodmiennie kojarzony z Krakowem. Pana rodzina mieszka tu od pokole?.

Tak, urodzi?em si? w Krakowie. Mój ojciec wychowywa? si? w kamienicy przy Rynku pod 37, a dziadek mia? stragan w Sukiennicach. Moja mama z rodzicami przyjecha?a za? do Krakowa przed wojn?. Nasz dom by? bardzo tradycyjny, mieszcza?ski, cho? ojciec by? dziennikarzem i wydawa?oby si?, ?e powinien by? do?? wyzwolony w sposobie my?lenia. A ju? na pewno wyzwolony z tych krakowskich schematów i mieszcza?skich tradycji.

Otrzyma? pan wi?c solidne krakowskie wychowanie.

Zawieruchy wojenne spowodowa?y, ?e rodzice po wojnie startowali od zera, wi?c to nie by? dom pe?en antyków, starych obrazów i sreber. Ale przetrwa?y wszystkie mieszcza?skie tradycje, do których ja te? przywi?zuj? wag?: wspólne sp?dzanie niedzieli, wspólne posi?ki. To mocno integruje rodzin?. Chocia? ojciec nie by? praktykuj?cy, przestrzega? tradycji katolickich: op?atek, koszyczek, post w Wielki Pi?tek. W Wigili? odmawiam t? sam? modlitw?, któr? mówili mój ojciec i dziadek. Podtrzymuj? t? tradycj? we w?asnym domu, bo cz?owiek pozbawiony to?samo?ci, osadzenia, jest ubo?szy. Biedniejszy. Tradycyjne te? by?o wychowywanie dzieci: liceum, studia, praca , rodzina.

I pod?ug tego kanonu zacz?? pan studia na polonistyce.

Studiowa?em polonistyk? na UJ, i chocia? mam absolutorium, nie napisa?em pracy magisterskiej. Pewnie dlatego, ?e zacz??em ?piewa? i na festiwalu piosenki studenckiej w Krakowie przydarzy?a mi si? pierwsza nagroda.
S?owami: /"przywitamy go przed furtk?, reszt? czas poka?e, a nowe niesie kalendarze/", piosenka bardzo niewinnie opowiada?a o przyj?ciu nowego roku. Ale to by? grudzie? 1970 i to sformu?owanie mi zaszkodzi?o, bo za?piewa?em je tu? przed Gda?skiem. I nagle piosenka nabra?a zupe?nie symbolicznego wymiaru, cho? nie mia?em ?adnych wieszczych zap?dów. Tak wysz?o. Zakazano jej tak?e w radiu. A ludzie ?piewali /"nowe niesie sekretarze/", bo takie to by?y czasy.

Sk?d w?a?ciwie wzi?? si? pomys? na ?piewanie?

Z domu. Ch?tnie ?piewa?em i rwa?em si? do gitary. Poniewa? by?em drobnej budowy, ojciec zdecydowa? si? kupi? mi mandolin?, bo by?a mniejsza. Chodzi?em wi?c na prywatne lekcje i po dwóch czy trzech latach opanowa?em mandolin? do?? dobrze. Strasznie jednak chcia?em akompaniowa? sobie na gitarze, a nie gra? na mandolinie. W domu kombinowa?em akordy na mandolin? i gdy rodzice to us?yszeli, kupili mi gitar?. Mia?em jakie? trzyna?cie lat.

To by?a po?owa lat sze??dziesi?tych. Pewnie by? pan dusz? towarzystwa?

Nie, bo t? pasj? ukrywa?em, i w liceum nie mieli o tym zielonego poj?cia. Gdy na studiach z tym wyskoczy?em, wielu kumpli zdziwi?o si?. A ja po prostu nie chcia?em, aby mnie wykorzystywano na szkolnych akademiach, u?ywano ku czci i na imieninach pani, bo mnie to nie rajcowa?o. I rodzicom te? niech?tnie dawa?em si? namówi? si? na popisy przed go??mi.

No to sk?d naraz udzia? w studenckim festiwalu, a pó?niej "s?awa i wielka zabawa" ?

Na studiach wyda?o si?, ?e co? pisz?, i koledzy zmusili mnie do udzia?u w festiwalu. A otrzymana nagroda spowodowa?a, ?e troszeczk? os?ab?em w swoich zainteresowaniach filologicznych. Nie znaczy to, ?e przesta?em czyta?, bo to moja choroba czytam po prostu wszystko. Trzy, cztery ksi??ki jednocze?nie, bo si? widocznie nie mog? naczyta?. Strasznie to lubi?. Natomiast nie bardzo sz?o mi czytanie nowel Gabrieli Zapolskiej, o których mia?em pisa? prac? magistersk?. By?em poch?oni?ty gitar?, no i ?yciem towarzyskim. Bo przecie? facet, który na studiach objawia si? jako go?? z gitar?, je?dzi po Polsce i gra w klubach, ma mi?? sytuacj? w ?yciu towarzyskim. Wi?c by?y dziewczyny, winko, gitarka. No, by?o fantastycznie.

Jednym s?owem, przesta? pan si? uczy?.

No tak, rozsta?em si? ze studiami. Próbowa?em, pod presj? rodziców, pracowa? jako dziennikarz. Poszed?em do /"Gazety Po?udniowej/" w styczniu. Wys?ali mnie na pogrzeb jakiego? notabla. I wtedy run?? mit, ?e m?ody ch?opak idzie do gazety i pisze recenzje albo zajmuje si? powa?n? eseistyk? literack? i to mu drukuj?, i jest pysznie. Bardzo szybko zorientowa?em si?, ?e codzienna reporterka to nie dla mnie, i po kilkunastu wizytach w redakcji zrezygnowa?em z tej kariery. Chocia? mi?o tam by?o, bo wtedy praktykowa?a te?, nawiedzona od zawsze Bogusia Wernichowska i gadali?my sobie o duchach. Schody zaczyna?y si? wtedy, gdy trzeba by?o wyj?? i obs?u?y? imprez?.

Wci?? my?la? pan o muzyce?

Przy ?yciu artystycznym niew?tpliwie trzyma?a mnie wspó?praca z programem /"Spotkanie z ballad?/". Musia?em co dwa, trzy miesi?ce napisa? i za?piewa? now? piosenk?. W 1975 roku zacz??em odwiedza? Kabaret /"Pod Bud?/", który istnia? ju? od kilku lat. By? tam mi?dzy innymi Smole?, który dzisiaj robi jak?? krety?sk? karier?. Kabaret mia? dobrze dopracowany program muzyczny i ?piewa?y tam dwie urodziwe dziewczyny. Wi?c chodzi?em s?ucha? piosenek i patrze? na dziewczyny. Zaprzyja?ni?em si? z nimi i kiedy? po wspólnej wódeczce zacz??em z nimi gra?. Po kolejnej premierze dziennikarze napisali, ?e zespó? muzyczny nie potrzebuje kabaretu, bo sami robi? odr?bny spektakl. No i zacz?li?my ?piewa? jako ?Grupa Pod Bud??. W 1977 roku dostali?my trzeci? nagrod? na Famie, a piosenki zacz??y pojawia? si? w radiu i telewizji.

A pó?niej w Opolu za?piewali?cie "Kap, kap p?yn? ?zy" i ca?y amfiteatr oszala? z zachwytu.

Dostali?my wyró?nienie wyklaskane przez publiczno??. Ten festiwal zawsze by? ustawiany i pewnie ?adnej nagrody nie dostaliby?my, gdyby ludzie nie wymusili jej na jurorach. To by?o zderzenie dwóch ró?nych ?wiatów. My, towarzystwo z piwnicy studenckiej, ubrane w d?insy i podkoszulki wi?c dla nich jacy? fajansiarze za?piewali?my i ludzie zwariowali. A te baby wyfiokowane, posypane ba?k?, nie potrafi?y zrobi? ?adnego wra?enia. Robili?my tam za enfants terribles, cho? nie byli?my ju? tacy m?odzi - ja mia?em wtedy trzydzie?ci lat.

Prze?om lat sze??dziesi?tych i siedemdziesi?tych to by? okres, kiedy m?odzie? buntowa?a si? na Zachodzie, w Ameryce hipisi tworzyli komuny, aby tam ?y? w zgodzie z natur?. Tu w Polsce te idee, oczywi?cie w innym wymiarze, ale te? si? pojawia?y.

Pierwsza moja piosenka, któr? dzisiaj potrafi?bym zagra? i za?piewa? to by? oczywi?cie protest song. W marcu 1968 studiowa?em na pierwszym roku. Nasta? czas dzieci kwiatów, s?ucha?o si? /"Luksemburga/" i przemycanych z zagranicy ameryka?skich p?yt. W Krakowie pojawili si? hipisi. Dobrze zna?em hipisów w?chaj?cych klej, którzy dzisiaj pe?ni? bardzo istotne, powiedzmy sobie, moralnie wa?ne funkcje w spo?ecze?stwie. Niejaki Terlecki, by?y wiceszef /"Czasu krakowskiego/" niezwykle prawicowy dzia?acz, mia? ksyw? Pies i pióra do pasa.

Pan te? w?cha?, ale si? nie zaci?ga??

Nie w?cha?em, bo jako? uwa?a?em, ?e lepiej si? napi? winka lub wódeczki. Ale pacyfizm by? obowi?zuj?cy.

Mam wra?enie, ?e z tamtych czasów hipisowskich co? w pa?skich piosenkach zosta?o.

By? mo?e. Moje piosenki maj? pewn? ?agodno??. Ale to chyba wynika nie tyle z zaszczepionego w latach siedemdziesi?tych pacyfizmu, co z mojej psychiki. Nie ma we mnie buntownika i nigdy nie by?o. Mam zupe?nie inny patent na zmienianie otoczenia.

Raczej wzruszy?, ni? wzburzy??

Wi?cej mog? zmieni? w cz?owieku, je?eli go gdzie? pikn? w serce albo mu ?z? upuszcz?, ni? gdy mu podpal? dom. Dlatego zawsze dalekie ode mnie by?o to, co robi? Jacek Kaczmarski, mimo ?e bardzo go ceni?. Nie mam w sobie, tak jak on, ch?ci /"wyrwania murom z?bów krat/".

Nie doskwiera?a panu komuna?

W latach sze??dziesi?tych, gdy by?em m?odym ch?opakiem, komuna nie doskwiera?a mi tak bardzo. Gdybym próbowa? mówi?, ?e by?o inaczej, stroi?bym si? w cudze piórka. Nie by?em inwigilowany, prze?ladowany, zatrzymywany na 48 godzin, nie nosi?em bibu?y. ?y?em do?? beztrosko, co mo?e nie najlepiej ?wiadczy o mojej ?wiadomo?ci ale tak by?o. Na studiach utrzymywali mnie rodzice. Czyta?em ksi??ki, gra?em na gitarze, pi?em wódk? i winko, a mój czas up?ywa? od jednej do drugiej balangi w akademiku. Wiedzia?em, ?e to, co proponuje Gomu?ka, jest kup? idiotyzmów, ale mnie to po prostu nie dotyczy?o. Oczywi?cie nie sprawia?o mi przyjemno?ci stanie w kolejce. Czu?em, ?e jest to upokarzaj?ce, ale czy to wywo?ywa?o we mnie tak silny bunt, ?ebym musia? a? pisa? o tym piosenki? Chyba nie.

?piewa pan o swoim ?yciu, o do?wiadczeniach?

W moich piosenkach s?ycha?, ?e pewna dojrza?o?? przychodzi z wiekiem. Inaczej widzi ?wiat dwudziestolatek, który ?yje od imprezy do imprezy. I moje wczesne piosenki by?y takie kwiatkowo-mi?osne. Pó?niej pojawi?y si? w nich problemy, które przychodz? z wiekiem: partnerstwo, rodzina, praca. Interesuj? mnie bliscy ludzie, ulica, to co jest na wyci?gni?cie r?ki. Zawsze zajmowa?em si? sprawami najprostszymi, dlatego ma?o u mnie metafizyki i ideologii. Nie bardzo interesuje mnie pisanie piosenek o wy?szo?ci kapitalizmu nad komunizmem lub próbuj?cych rozwik?a? tajemnic? bytu. Bo nie mam na to ?adnego patentu, a mój wszech?wiat to dom rodzinny, mieszkanie w Zakopanem, Grecja.

A gdzie jest w pana wszech?wiecie Kraków?

Kraków jest czym? oczywistym. W moim pisaniu Kraków nie pe?ni ?adnej roli. On po prostu jest. By? mo?e gdybym si? urodzi? w Bia?ymstoku, to te? bym takie piosenki napisa?. Ja wcale nie twierdz?, ?e Kraków daje cz?owiekowi patent na bycie poet?, a chodzenie po Rynku dodaje aureoli. Oczywi?cie, jest tu pewna aura, pewien klimat, s? tu moi przyjaciele. Kraków, Rynek, ogródki kawiarniane. Wielu ludzi postrzegam jak swoich domowników, jak swój stó?. Nie rozumiem ironicznej tezy ?wietlickiego, ?e Kraków to miasto Turanua. Uwa?am, ?e to wynika z kompleksów, bo ja przynajmniej nie czuj?, ?e jacy? inni zaw?aszczaj? mi Kraków. On jest mój, na mój prywatny u?ytek. A nie Turnaua czy ?wietlickiego.

Funkcjonuje opinia, ?e Kraków jest zamkni?ty i akceptuje tylko tych, którzy zrobili karier?.

Nie zgadzam si?. Znam wielu ludzi, nawet takich, co s? zwyk?ymi ?wirami, którzy nie zrobili ?adnej kariery. Bywaj? w krakowskich domach, poniewa? z?yli si? ze ?rodowiskiem. Drzwi do krakowskich elit otwiera nie kariera, a raczej znajomo?? ró?nych nieistotnych faktów. Je?eli spotka si? kilku krakowian, to za chwil? maj? ju? wspólnych znajomych. Ta wiedza i znajomo?ci to niew?tpliwie trudno?? dla kogo? z zewn?trz. Ona si? w nas odk?ada. Bycie krakowianinem to jest wyrastanie w?ród tych ludzi. To jest bywanie na imprezach, takich jak op?atek czy jajeczko. To sprawia wra?enie pewnej elitarno?ci, ale jednocze?nie znajomi z Warszawy czy Poznania s? Krakowem i t? jego elitarno?ci? zauroczeni. U nas siada si? i gada o niczym: o panience, co przesz?a po Rynku, o wczorajszym piciu. Tak si? siedzi i gada, a czas p?ynie powoli. Ten prowincjonalizm krakowski, jego spowolniony rytm pozwala ?y?.

Nie lubi pan si? spieszy??

Nie. Nigdy za niczym usilnie nie goni?em. Do mnie w ?yciu wszystko przysz?o. Gdybym si? spieszy?, mo?e to, co mam, przysz?oby dziesi?? lat wcze?niej, ale mo?liwe, ?e mia?bym zawa? serca. Czekam spokojnie i obserwuj? rozwój wypadków. Uwa?am si? za cz?owieka spe?nionego, bo osi?gn??em wszystko, co w Polsce w moim zawodzie jest mo?liwe.

1999-08-26 - ksi??ka "Krakowskie gadanie" - Prowincjonalizm krakowski pozwala mi ?y?

  w górę