Andrzej Sikorowski

?ycie z kobiet? czyst? jak ?za

Rozmowa Jacka Cie?lika z Andrzejem Sikorowskim

Grupa Pod Bud?, jeden z najstarszych polskich zespo?ów wywodz?cych si? ze ?rodowiska studenckiego, wci?? zachwyca wirtuozersko zagranymi melodiami Andrzeja Sikorowskiego i Jana Hnatowicza oraz g?osami Sikorowskiego i Anny Treter. Najnowszy album "Razem" jest bardzo udany. Du?ym walorem twórczo?ci zespo?u s? poetyckie, ale niestroni?ce od satyrycznego zaci?cia teksty, w których niezmiennie od lat grupa ?piewa o galopuj?cej polskiej rzeczywisto?ci widzianej z pozycji Krakowa, wiernego tradycyjnym warto?ciom. ?miejemy si? z muzykami z naszego kapitalizmu, talk-show, hip-hopu, muzyki etnicznej i nucimy nie bez wzruszenia stare hity: "Bardzo smutna piosenka retro", "Ballada o ciotce Matyldzie", "Blues o starych s?siadach". Pod Bud? jest tak?e wzorem, jak przez lata ?y? w przyja?ni. Oni to potrafi?, kto nie wierzy, niech pos?ucha "Bo przecie? razem".


Rz: Najnowszy album jest manifestem pana przywi?zania do tradycji. Nie boi si? pan staro?wiecko?ci, przecie? ?yjemy w ?wiecie, który zmienia si? szybciej ni? kiedy??

Mo?e mój stosunek do tradycji bierze si? z wychowania, które wynios?em z domu, z tego, ?e jestem z Krakowa. W dalszym ci?gu uwa?am, ?e rodzina jest najwa?niejsza. Spe?niam si? w domu, w kontaktach z bliskimi lud?mi. ?wiat biegnie gdzie? na o?lep, w nie najlepszym kierunku i staram si? od niego dystansowa?. Mój pomys? na ?ycie nie ma zwi?zku z Internetem, komputerem. Realizuj? si? intelektualnie poza wirtualn? przestrzeni? elektroniczn?. Wol? ksi??ki, rozmow?. To ma swoje odbicie w muzyce. Trudno spodziewa? si?, ?e na naszej p?ycie pojawi si? undergroundowa propozycja.

Rz: Jaka jest, pana zdaniem, granica kompromisu, na jaki mo?na pój?? z nowoczesno?ci? - korzysta pan przecie? z telefonu komórkowego.

To granica u?yteczno?ci. Telefon komórkowy pozwala mi w czasie podró?y na kontakt z bliskimi.

Rz: Na najnowszej p?ycie w tytu?owej kompozycji "Razem" ?piewa pan o wspólnych weselach, ale i burzach, jak przebiega?y one w zespole?

Je?eli zespó? istnieje dwadzie?cia cztery lata, ?atwo wywnioskowa?, ?e mi?e prze?ycia zdecydowanie przewa?a?y nad chwilami niezadowolenia. Nasza symbioza bierze si? ze zgodno?ci charakterów, wspólnego pomys?u na ?ycie, muzyk?, literatur?. Muzykowanie jest konsekwencj? ?ycia towarzyskiego, jakie prowadzimy, a nie odwrotnie, jak to bywa najcz??ciej w zespo?ach. O demokratycznych stosunkach w grupie niechaj ?wiadczy fakt, ?e bardzo konsekwentnie prostowali?my wszystkich tych, którzy chcieli mówi?: "Andrzej Sikorowski i jego zespó?". To nie jest moja grupa, to nasza grupa. Odk?d jeste?my w zespole, zawi?za?y si? dwa ma??e?stwa, urodzi?y si? nasze dzieci. Na pocz?tku mieszkali?my w jednej krakowskiej kamienicy, teraz w jednej podkrakowskiej miejscowo?ci. Widzimy si? z okien, wspólnie ?wi?tujemy imieniny, jubileusze, rocznice. To ?ycie towarzyskie jest bujne, a chwilami nawet m?cz?ce. Nie mog? sobie jednak przypomnie? chwil, kiedy istnienie zespo?u zagro?one by?oby rozpadem. Cieszymy si?, ?e na koncerty przychodzi drugie ju? pokolenie s?uchaczy, rodzice przyprowadzaj? dzieci. A nie jeste?my medialn? gwiazd?.

Rz: A jak stary Kraków prze?y? zmiany ostatnich lat?

?wiat klubów studenckich odszed? bezpowrotnie. Dzia?aj? w nich dyskoteka i pub. Na tym koniec. Próbuj? odzyska? utracon? s?aw? "Jaszczury" i to zaczyna si? nawet udawa?. Wznowiony po latach turniej jednego wiersza cieszy si? nieprawdopodobnym wr?cz powodzeniem. Có?, zmienia si? nie tylko Kraków, zmienia si? ca?a Polska. Reklama i mydlane opery s? jak pompa ss?ca.

Rz: Zgodzi si? pan jednak, ?e gdy Piotr Cyrwus z "Klanu" dostaje w Starym Teatrze wi?ksze owacje na wej?cie ni? Jerzy Trela czy Krzysztof Globisz, ?wiadczy to, ?e dawny Kraków, jako kulturalna stolica Polski, znajduje si? w odwrocie.

To jest znak naszych czasów, na pocieszenie powiem panu, ?e by?em niedawno na przedstawieniu "Przed?witu" z Andrzejem Grabowskim w Teatrze im. S?owackiego. Widownia nie zareagowa?a okrzykami, ?e to Ferdek Kiepski, a widzia?em reakcje ludzi na Andrzeja na ulicy. My?l?, ?e przyszed? czas, by postawi? sobie pytanie, czy jeste?my w stanie obroni? pomniki kultury narodowej przed komercj?. Uwa?am, ?e nie. Bo albo trzeba na?o?y? na aktorów zakazy komercyjnych wyst?pów, albo przynajmniej obowi?zek konsultacji z dyrektorem sceny. ?atwiej liczy? na ludzkie poczucie ambicji. Moja s?siadka, Anka Dymna, nie upapra?a si? w reklam? i twierdzi, ?e tego nie zrobi.

Rz: Ale czy s? jeszcze w ?rodowisku artystycznym autorytety i hierarchie, które nie pozwalaj? artystom na pewne kroki?

Ta sprawa jest tematem tabu. Ostracyzmu nie ma, mo?e kto? gdzie?, co? szepcze na boku. Ale podajemy sobie r?k?. Pami?tam jak Janek Nowicki pyta? przy stoliku, ile powinien wzi?? za reklam? papierosów, tak?, ?e jak mówi? "sprzeda mord? i b?dzie wsz?dzie". Koledzy wymy?lali astronomiczne kwoty, jakich by nie dosta?, sprawa sko?czy?a si? na niczym. Ale gdyby by? pod ?cian?, mo?e by i przyj?? t? propozycj?.

Rz: Chwal?c tradycj?, wspomina pan na p?ycie o uciekaj?cym czasie, w s?owach "?e ?ycie zaczyna si? po pi??dziesi?tce" pobrzmiewa nuta smutku. Jak pogodzi? mi?o?? do tradycji z nostalgi? za m?odo?ci?, bo pi??dziesi?tka wódki, o której pan ?piewa, chyba nie wystarczy?

Ludzie starzej?c si? odczuwaj? coraz wi?ksz? t?sknot? za przesz?o?ci?, za m?odo?ci?, ale nie jak niektórzy my?l? - za komun?, bo ta by?a do kitu. To jest nostalgia za latami, kiedy wi?cej mogli?my, kiedy ca?owa?o si? na ?awce w parku dziewczyny. To ju? nie wróci.

Rz: Tradycja nie pozwala?

Tradycja nie pozwala.

Rz: I dlatego pisz?c o pi?knych, cho? wytatuowanych dziewcz?tach na pla?y, wybiera pan ?ycie u boku kobiety ?ycia czystej jak ?za? Nie ma w panu t?sknoty za m?odymi dziewcz?tami?

Spojrzenie za m?od? dziewczyn? jest na porz?dku dziennym. To zawsze co? kusz?cego. Równocze?nie mam ?wiadomo??, ?e swojej stabilizacji, tego, co mam, nie zamieni? na ?adn? m?od? dziewczyn?. By?oby to niedorzeczne. Przyczyn jest wiele. Cho?by ta - zerkaniu na dziewcz?ta towarzyszy refleksja, ?e przecie? mam tak? córk?. Co? by tu nie pasowa?o.

Rz: Bardzo ostro ocenia pan muzyczne nowinki w styku techno i rap jako "androny". Nie uwa?a pan, ?e utalentowany muzyk zarówno w hip-hopie jak i techno potrafi stworzy? prawdziwe dzie?o. Bob Dylan te? kiedy? zmieni? gitar? akustyczn? na elektryczn?, co wywo?a?o w?ród fanów oskar?enia o zdrad?.

Piosenka pos?uguje si? pewnym skrótem i ?atwo zarzuci? mi, ?e zbytnio uogólniam. Zgadzam si?, nie wszystko w rapie jest andronem. Liroy mówi? o wielu rzeczach wa?nych, o problemach blokowisk. Mówi?, ale nie ?piewa?. Ze wzgl?du na estetyk?, w jakiej si? wychowa?em, dla mnie nie do przyj?cia jest w?a?nie forma rapu. Skandowanie, pulsuj?cy rytm m?czy mnie. Przeszkadza w s?uchaniu tego, co mo?e by? istotne w s?owach. Wol? jak kto? ?piewa z gitar?. Poza tym jest bardzo du?a ró?nica mi?dzy naszymi ch?opcami z gara?ów, a wci?gaj?cymi kok? i kradn?cymi kr??owniki szos ch?opcami z Bronxu czy Brooklynu. Podobie?stwa ko?cz? si? cz?sto na tym, ?e w?o?yli we?niane czapeczki i chc? zrobi? karier? jak ten, który zastrzeli? w Stanach policjanta, bo to dzi? jest wielki splendor.

Rz: Zastanawiam si?, czy w satyrze na muzyk? etniczn?, Kayah, Golców i Brathanków nie ma z?o?liwo?ci wobec konkurencji?

Nie uwa?am, ?e Brathanki s? nasz? konkurencj?. Graj? inn? muzyk?, a poza tym, to koledzy. Nie umia?bym im przy?o?y?, cho?by dlatego, ?e razem pijemy wódk?. Natomiast dystansuj? si? wobec wszechobecnej mody na egzotyk?. Polaków nigdy nie fascynowa?a muzyka latynoska, afryka?ska, ba?ka?ska, a teraz wszyscy oszaleli na punkcie Buena Vista Social Club, Cesarii Evory, Bregovicia, tak jakby?my nagle odkryli nasze korzenie na Ba?kanach, w Afryce czy na Kubie. Mam zastrze?enie do tego, ?e kto? robi na ludowo?ci cyniczny interes.

Rz: Brathankowie?

Gdyby nie moda, nigdy by tak nie grali. To s? ?wietni muzycy, którzy równie dobrze mog? wykonywa? jazz, funky. Ale nikt mi nie powie, ?e nowa p?yta Brathanków, na której znajdzie si? dwana?cie nowych "Czerwonych korali", jest muzyk? ?ycia Jacka Królika czy Stefana B?aszczy?skiego.

Rz: A co maj? robi? bracie Golcowie, którzy urodzili si? w górach, studiowali jazz. Zas?uguj? na okre?lenie "farbowani Janosikowie".

Gdy mówi? gwar? z Milówki, nie robi? ?adnego nadu?ycia, natomiast nie wiem, czy ca?a reszta ma wiele wspólnego z góralszczyzn?. Czy to jest góralodisco - nie wiem. Wiem, ?e jest modne i ?e sprawni muzykanci potrafi? t? mod? ?wietnie wykorzysta?. W show-biznesie wszystkie chwyty s? dozwolone. Ale mnie mo?e to si? nie podoba?.

Rz: Pan te? mia? swoje inspiracje, w grze waszych gitarzystów s?ycha? Dire Straits.

Nigdy nie kryli fascynacji Markiem Knopflerem, Erickiem Claptonem. Ja pozostaj? wielkim fanem pierwszych p?yt Marka Grechuty. "Korowód" to dla mnie legenda. Wychowa?em si? Beatlesach, Stonesach, pó?niej tak?e na Dire Straits, jestem fanem Bryana Adamsa, Joe Cockera, Roda Stewarta. Podejrzewam, ?e nikt w powojennej Polsce, nie tworzy do ko?ca w?asnej muzyki. Wszyscy jeste?my zara?eni anglosaskim graniem. Nie tylko my, ca?y ?wiat. Pytanie brzmi, czy czerpi?c z tej muzyki, potrafimy zachowa? twarz. Zawsze stara?em si? w muzyce stworzy? w?asn? jako??. Tak jak D?em, Perfect, Beata Kozidrak.

Rz: Ciekaw jestem, co powie pan o Grecji, swojej drugiej ojczy?nie, sk?d pochodzi pana ?ona?

To ojczyzna wakacyjna.

Rz: Czy by?by pan bez niej szcz??liwy?

Gdybym nie zwi?za? si? z Grecj?, je?dzi?bym mo?e do Dominikany, Hiszpanii czy W?och... Tak, ale odnosz? wra?enie, ?e wracamy, mimo woli, do dywagacji o muzyce etnicznej. Trzeba sobie powiedzie?, ?e jeste?my dotkni?ci przez klimat, w którym ?yjemy. Polacy maj? potrzeb? ?wiat?a, s?o?ca, ciep?ej wody i tu upatruj? przyczyny popularno?ci egzotyki. Polakom wydaje si?, ?e gdzie? istnieje ?wiat, gdzie mo?na le?e? pod palm?, nic nie trzeba robi?, a kuso ubrane dziewuchy roznosz? wino lej?ce si? strumieniami. To jest troch? t?sknota za jeleniem na rykowisku, tandetn? Arkadi?. Chcemy pole?e? na gor?cym piasku i zapomnie? o polskich problemach. Muzyka daje przedsmak tak pojmowanej szcz??liwo?ci.

Rz: To znaczy, ?e Polacy my?l? o ucieczce st?d.

Czyta?em sonda?, z którego wynika?o, ?e nasi rodacy nie uwa?aj? si? za szcz??liwych. Historia i los nas nie g?aska?y, a teraz ?yjemy w okresie bardzo trudnych przemian. Towarzyszy im wielki stres, frustracje. Dlatego tak nas kusz? ucieczki. Mam podkrakowski dom w zielonym ogrodzie, to jest moja oaza. Ale kiedy mam mo?liwo??, te? jad? do Grecji, takiej nieznanej turystom. Moja te?ciowa mieszka w male?kiej macedo?skiej wsi, gdzie nie doje?d?a autobus, nie ma sklepu, a z dobrodziejstw cywilizacji jest tylko pr?d. Pas? si? osio?ki, przed domami siedz? kobiety ubrane na czarno. Grecy fascynuj? mnie ze wzgl?du na niespotykan? u Polaków otwarto??. Obrazek pi?ciu Greków siedz?cych przy jednej butelce piwa, bawi?cych si? w szampa?ski sposób to normalno??. W Polsce pi?ciu facetów weseli si?, gdy wypij? 25 butelek. Rekompensuj? w?asne kompleksy je?d??c do Grecji, bo wiem, ?e te? jestem facetem, który, cho? lubi ta?czy?, nie poprosi kobiety do ta?ca, je?li nie wypije ?wiartki wódki. Nie jestem taki otwarty jak Grecy. No, ale u nas przez pó? roku panuje mrok. Pocieszmy si?, ?e za ko?em biegunowym maj? jeszcze gorzej.

2001-06-08 - Rzeczpospolita - ?ycie z kobiet? czyst? jak ?za

  w górę