Andrzej Sikorowski

Tata budzi mnie piosenkÄ…

Andrzej Sikorowski i jego córka Maja śpiewają jednym głosem. Żona i mama Chariklia śpiew porzuciła dla córki. Z piosenkarzami zespołu Pod Budą rozmawia Elżbieta Chęcińska.

ANDRZEJ SIKOROWSKI z zespołem Pod Budą przez 25 lat wyśpiewali sześć złotych płyt i dwie platynowe. W zespole poznał swoją przyszłą żonę Chariklię, Greczynkę osiedloną w Polsce. Wziął z nią ślub w krakowskiej cerkwi, a dla wygody nazywa Franką. Ich córka Maja jest jedynaczką. Andrzej żałuje, że nie ma pięciu córek. Jest cholerykiem i tylko kobietom zawdzięcza swoją wrażliwość.

MAJA SIKOROWSKA studentka AWF, może będzie rehabilitantką , może zostanie piosenkarką albo na dłużej wyjedzie do Grecji. Ma 21 lat i świetny niski glos jak mama, ale tata uważa, że jeszcze musi ćwiczyć, by występować z Pod Budą.

ANDRZEJ SIKOROWSKI:
Jestem po mieczu krakusem. Dziadek mojego ojca, a mój pradziad Michał, miał kram w Sukiennicach. Mama pochodzi spod Poznania. Jej ojca, zawodowego wojskowego, los rzucił z rodziną do Krakowa. Tu się urodziłem i nie wyobrażam sobie życia gdzie indziej.
Mój ojciec był dziennikarzem, naczelnym "Echa", potem pracował w "Gazecie Krakowskiej". Był więźniem obozów koncentracyjnych, zdrowie miał nie najlepsze, zmarł pięć lat temu. Mama prowadziła dom. Mieszkaliśmy w starej czynszowej kamienicy. Czteropokojowe 120-metrowe mieszkanie zajmowały trzy rodziny, w sumie 11 osób. Nas czworo, małżeństwo z trojgiem dzieci i dwie panie lwowianki. Zdarzały się drobne utarczki, jak to bywa przy wspólnej kuchni, ale większych konfliktów nie było. Tak naprawdę żyliśmy w symbiozie. Było bardzo wesoło. Dzieciaki były niemal w jednym wieku, moja siostra Basia jest młodsza ode mnie niecały rok. Teraz mieszka w Strasburgu, wykłada język polski na slawistyce. Jej mąż Andrzej Geber jest korespondentem Radia i TV. Miałem szczęśliwe dzieciństwo, chociaż nie było w nim fajerwerków. Rodzice, których na niewiele było stać, dawkowali nam przyjemności, nagrody. Tak mądrze przygotowywali nas do życia, że nigdy nie miałem pretensji, że nie mam roweru. Pożyczałem go od kolegów i już. Więzi podwórkowe przetrwały do dziś.

Moje pokolenie nie znało gier telewizyjnych, komputerów, internetu. Graliśmy w piłkę, zośkę, czytaliśmy namiętnie, chodziliśmy do kina. Maja, moja córka, należy do obrazkowego pokolenia. Zorientowałem się, jak inne jest to pokolenie, kiedy po przeczytaniu 20 stron Robinsona Crusoe moje dziecko stwierdziło, że to strasznie nudne. A ja tę książkę pochłonąłem przez jedną noc. Chciałem zostać lekarzem, ale nie miałem szans na medycynę, bo trzeba było zdawać fizykę i chemię. Wiedziałem, że ojciec nie będzie szukał żadnych dojść. Znalazłem się więc na polonistyce. W czasie studiów zaczęła się moja przygoda z piosenką. Zaczęła się od sukcesu. Na czwartym roku studiów z brakiem wiary w siebie zaśpiewałem na Festiwalu Piosenki Studenckiej i zdobyłem nagrodę. Śpiewałem od lat, wychowałem się w muzykalnej rodzinie. Mama po wojnie śpiewała w zespole rewelersek Cztery Hanki, chociaż żadnej Hanki tam bodaj nie było. Miały jakąś popularność w Krakowie. Macierzyństwo zniweczyło jej plany artystyczne. Ja pobierałem lekcje gry na mandolinie, nauczyłem się grać na gitarze, ale przez lata były to popisy trochę jak u cioci na imieninach. Po festiwalowym sukcesie śpiewałem w klubach studenckich i w starych telewizyjnych Spotkaniach z balladą, które wtedy wyludniały ulice jak dobry mecz piłkarski. Wcześniej zostałem dziennikarzem działu miejskiego w "Gazecie Krakowskiej", ale szybko zorientowałem się, że to praca nie dla mnie. W 1975 roku Bogdan Smoleń zaproponował mi występy w kabarecie Pod Budą. Śpiewała w nim moja przyszła żona. Kiedy kabaret przestał istnieć, ponieśliśmy nazwę dalej w świat. Myto znaczy Ania Treter, która śpiewa do dziś, jej mąż kompozytor Janek Hnatowicz (obecnie gra za niego Marek Tomczyk), basista Andrzej Żurek. Tak zaczęła się kariera naszej grupy. Kiedyś mieszkaliśmy w jednym bloku na Podgórzu, teraz w jednej podkrakowskiej miejscowości. Wspólnie świętujemy imieniny, jubileusze, rocznice. Moja żona Chariklia, nazywana Franką, żeby było mniej kłopotów z zapamiętywaniem i wymawianiem jej imienia, porzuciła śpiewanie dla Majki, naszej córki. Chariklia jest Greczynką, pobraliśmy się 22 lata temu w krakowskiej cerkwi. Pochodzi z rodziny greckich emigrantów. Wychowała się w Bieszczadach, w Krościenku koło Ustrzyk Dolnych. Rodzice byli rolnikami. Mój teść hodował barany. To dzięki niemu miałem swój pierwszy wymarzony kożuch. Teściowie wrócili do Grecji do swojej rodzinnej wsi, zanim urodziła się Maja. Do Grecji wrócili też bracia i siostra żony. Franka zafascynowała mnie swoją innością, egzotyczną urodą. Ma piękne bujne włosy. Ubiera się niekonwencjonalnie, nie w to, co dyktuje moda, ale zgodnie z własnym poczuciem estetyki. Jest elegancką hipiską. Bardzo dobrze mówi po polsku, jest menedżerem naszej grupy. Greczynka odezwała się w niej, kiedy na świat przyszła Majka. Dziecko, dom stały się ważniejsze od kariery. Mogliśmy wynajmować niańki do dziecka, ale ona nie chciała. Znajomi mówią, że wychowałem sobie żonę, ale to ona uważa, że miejsce kobiety jest przy mężu. I mnie się to podoba. Koloryt naszego domu, wystrój wnętrza to jej zasługa. Jest po akademii rolniczej, kocha rośliny. Ogród jest jej oczkiem w głowie. Ciągle coś w nim zmienia, to samo jest w domu, co mnie czasami złości, bo nie przepadam za zmianami. Ale mój sprzeciw jej nie zraża. Jest w niej niepokój, że coś może być nie doskonałe. Frania jest charakterną osobą, ma temperament, ludzie odnoszą się do niej z respektem, a ona z kolei potrzebuje czasu, żeby kogoś zaakceptować. Nie jesteśmy małżeństwem, w którym panuje cisza jak w klasztorze, w którym chodzi się na paluszkach i uśmiecha się do siebie. Czasami dochodzi do utarczek słownych. Jestem cholerykiem. Wybucham, używając mało parlamentarnych słów, ale złość szybko mi przechodzi. Franka wtedy zamyka się w sobie i musi minąć jakiś czas, żeby wszystko wróciło do normy. Napisałem kiedyś piosenkę, że zakochałem się w kobiecie czystej jak łza. Taka jest Franka. Uczciwa i tolerancyjna. Dom jest dla mnie przystanią. Cenię sobie chwile, kiedy możemy usiąść we troje do śniadania, obiadu i porozmawiać o najprostszych na świecie sprawach. Los niestety traktuje nasze upodobania ironicznie. Ja, domator, ciągle jestem w drodze. W kołowrocie koncertów i w podróżach człowiek zaczyna zjadać własny ogon. Nie jestem zdyscyplinowany. Piszę i komponuję, kiedy mam bat nad głową. Długo wymyślam piosenkę, ale myślę o niej w różnych sytuacjach. Na spacerze z psem, podczas kąpieli, robienia zakupów. To jest nieustanne kombinowanie, o czym mogłaby być. Czasami chciałbym nic nie robić, tylko siedzieć w ogrodzie i patrzeć w niebo. Ale kiedy dłużej jestem w domu, zaczyna mnie nosić i staję się nieznośny. Startowaliśmy od zera, od studenckiego biedowania. Ze swojego domu rodzinnego wyszedłem z kilkoma książkami. Dorabialiśmy się powoli, a powodzenie życiowe nie sprawiło, że dostaliśmy świra na punkcie pieniędzy. Ja zarabiam na dom, ale w którym banku mamy konto, to wie Chariklia. Wiem, że tęskni za rodziną, ale w każdej chwili może wsiąść do samolotu, żeby ich odwiedzić. Każde wakacje spędzamy w Grecji. Nasza córka Maja jest jedynaczką, czego dzisiaj żałuję. Szkoda, że nie mam pięciu córek. Czuję nabożeństwo do kobiet, mam z nimi dobry kontakt i chciałbym być nimi otoczony. Uważam, że są ciekawsze, wrażliwsze, bardziej skomplikowane od mężczyzn. Maja urodziła się w 1980 roku, kiedy sytuacja w Polsce była niepewna. Postanowiliśmy poczekać z decyzją o drugim dziecku. A potem stawaliśmy się coraz bardziej wygodni i nie chciało nam się wracać do pieluch. Majka jest moim oczkiem w głowie, to jedyna osoba, która mogłaby zrobić ze mną, co chce. Mogłaby mnie owinąć wokół palca, ale nie wykorzystuje tej miłości. Jestem skłonny wybaczyć jej słabości, potknięcia w nauce. Wyczuwa we mnie sojusznika, mama jest bardziej wymagająca. Moja córka jest wrażliwa, niedzisiejsza. Wychowana według krakowskiej kindersztuby, którą mnie wpajano, że pchanie się do przodu należy do złego tonu. Nie ma w niej ekspansji. To miłe, ale przeszkadza żyć. Jeśli rodzice chcą zaszczepić dziecku fajny kodeks życiowy, podejmują ryzyko, że dziecko będzie trochę nieszczęśliwe. Nie chcę, żeby przebijała się łokciami, dlatego wiem, że będę musiał ją wspierać, by życie jej nie skrzywdziło. Patrzę z ufnością w przyszłość Majki. To utalentowana dziewczyna. Niedawno wygrała Festiwal Piosenki Greckiej w Zgorzelcu. Ale nie będzie artystką dlatego, że jej tata jest piosenkarzem. Umożliwię jej śpiewanie, jeśli uznam, że się do tego nadaje. Znam zbyt wielu niespełnionych artystów. Dlatego mówię jej, żeby śpiewanie traktowała jako hobby, nie rezygnowała z innych spraw w życiu. Studiów, kontaktów towarzyskich, kiedyś rodziny. Chcę, żeby była szczęśliwa, a nie żeby miała pięć złotych płyt.

MAJA SIKOROWSKA:
Zawdzięczam rodzicom to, jaka jestem i co robię. Są fantastyczni. Nigdy nie starali się mnie temperować, ustawiać, co nie znaczy, że pozwalali mi na wszystko. Tata jest moim sojusznikiem, popiera mnie w każdej sprzeczce z mamą. Ja też zawsze staję po jego stronie. To wcale nie znaczy, że mamę kocham mniej. Tata jest człowiekiem wybuchowym, co bywa denerwujące, ale złość szybko mu przechodzi. Nie sposób się na niego gniewać. U nas nigdy nie ma cichych dni. Klapsy dostawałam od mamy. Mama jest pedantką, wszystko musi mieć swoje miejsce. Czasami jest to nieznośne, ale mam swój pokój, a w nim mój bałaganik. To moja enklawa. Jestem jedynaczką, czego bardzo żałuję. Chciałabym mieć siostrę, przed którą mogłabym się wygadać. Ja na pewno będę miała więcej dzieci. Na szczęście o wszystkim, co mnie dręczy, rozmawiam z rodzicami. Mogę im o wszystkim powiedzieć, bo wiem, że nie pójdzie to w świat. Tata często wyjeżdża. Bez mamy, gdyby i ona musiała gonić za sukcesem, nie byłoby takiego prawdziwego domu. Jest szczęśliwa, że może się nim i nami zajmować. I my też jesteśmy szczęśliwi. Kiedy byłam mała, rozmawiała ze mną po grecku. To był mój pierwszy język, więc dziadkowie w Polsce nie bardzo mogli się ze mną porozumieć. Moja grecka babcia mówi na mnie "moje oczko". W Grecji jest taki zwyczaj, że małe dzieci noszą na złotej bransoletce lub łańcuszku niebieskie oczko po to, żeby nikt ich nie zauroczył. Noszę je do dziś. Wioska, w której mieszka babcia, jest odcięta od świata, jest tam zaledwie parę domów, nie ma sklepu, baru. Za to są kozy, barany, osiołki. Kiedy przyjeżdżamy, wszystkie staruszki wychodzą na próg, żeby nas powitać. To wzruszające. Babcia wspaniale robi pitę, ciasto cieniutkie jak listeczki faszerowane cebulą z serem owczym. U nas w domu też się ją podaje. Baranina, którą mama przygotowuje po grecku, jest tak pyszna, że zajadają się nią najwięksi jej przeciwnicy. W Grecji spędzamy każde wakacje. Tata długo nie może wytrzymać na wsi, więc po paru dniach ruszamy dalej. Mama często odwiedza babcię i swoje rodzeństwo. W naszym domu zawsze było dużo muzyki. Tata brzdąkał na gitarze, ja chodziłam do szkoły muzycznej, grałam na pianinie. Ale nie chciałam być wirtuozem. Miałam dość grania, które zabierało mi każdą wolną chwilę. Ciągnie mnie do śpiewania, ale nie wiem, jak z tym będzie. Tata ciągle mi powtarza, że w tym zawodzie trudno jest się wybić, że to ciężka praca. Jest tylu młodych ludzi, którzy chcą śpiewać, ale nawet ci z talentem bywają niedostrzegani. Rodzice chcą, żebym śpiewanie traktowała jako hobby. Dopraszam się wręcz, żeby śpiewać razem z Budą, ale tata niestety ogranicza mi te możliwości. Jako dziecko zaśpiewałam z nim w jakiejś bajeczce, potem na jakimś benefisie, a niedawno już samodzielnie na jednej ich płycie, potem drugiej. Śpiewam niskim głosem jak mama. Tata napisał i skomponował dla mnie piosenkę Mój sen o Grecji. Potrafi wymyślić coś na poczekaniu. Kiedy nie chciało mi się wstawać do szkoły, zabawną piosenką stawiał mnie na nogi. Czasami siadamy na kanapie i wszyscy śpiewamy, moja polska ukochana babcia też. Wszystkich, oprócz moich rodziców, zdumiało, gdy zdecydowałam się na AWF. Rodzice akceptują wszystko, co chcę robić, bylebym tylko była szczęśliwa. Jestem na trzecim roku, wybrałam specjalizację odnowa psychosomatyczna. Chciałabym nauczyć się masażu i pomagać ludziom chorym. Ale może wyjadę na rok do Grecji, żeby doskonalić język. Może zagna mnie tam na dłużej. A kiedyś nie wyobrażałam sobie życia poza Krakowem.


Zdjęcia: Tomasz Drzewiński

2002-05-01 - Twój Styl - Tata budzi mnie piosenką

  w górê