Andrzej Sikorowski

Mój festiwal

Dzierżawczość umieszczoną w tytule niniejszych zapisków uzasadnię bez problemu. Jestem z krakowską imprezą niemal od jej początku - wpierw jako widz, potem uczestnik, jeszcze później juror. Mnie widzowi dawała pogląd na kwiat estrady, kształtowała gust muzyczny, wrażliwość na słowo śpiewane, dostarczała pierwszych idoli. Mnie - wykonawcy zafundowała konkursowe emocje, debiut przed mikrofonem i pierwszą nagrodę za piosenkę, czyli rzecz najważniejszą - certyfikat, potwierdzenie, że to, co z mozołem gdzieś w kącie pisane, ma sens, że kogoś obchodzi, że się komuś podoba. Zdobyte w 1970 roku ostrogi noszę z dumą do dziś, bo wywalczyłem je przed najbardziej wymagającym audytorium, jakim jest (czy też była) inteligencka publiczność akademicka oraz na podstawie oceny najwybitniejszych fachowców owej branży, że wymienię Wojciecha Młynarskiego czy Lucjana Kaszyckiego. Zarówno mój, jak i późniejsze festiwale piosenki studenckiej pozostawały w świadomej opozycji do tego, co działo się na muzycznym rynku. Naszymi drogowskazami byli śpiewający mędrcy, a nie wyszywane cekinami panienki z Opola, Zielonej Góry, Kołobrzegu, Sopotu. Myśmy wyrastali z piwnic kabaretowych i klubów studenckich, odporni na blask jupiterów i telewizyjne kamery. Myśmy obcowali z radiem fachowców, które - o paradoksie - w czasach komuny i cenzury lansowało świetnych autorów. Bo jak inaczej nazwać zarzucony bezpowrotnie zwyczaj informowania słuchaczy, kto napisał i skomponował taki a taki utwór? Coroczne krakowskie festiwalowe zmagania to była jedna wielka rewia twórców i zawsze znaczenie zasadnicze miało CO, a nie JAK zostało wyartykułowane. Wojtek Bellon, Jan Wołek, Andrzej Poniedzielski, Grzegorz Tomczak, Jacek Kaczmarski, Mirosław Czyżykiewicz, Mariusz Lubomski, Robert Kasprzycki, Adam Nowak, Paulina Bisztyga. Wszyscy oni opowiadali swój świat. Najczęściej samotnie z towarzyszeniem gitary. Bez chórów anielskich i balecików w tle.


Mnie - jurora takie zjawisko "kręciło" najbardziej. Studencki Festiwal Piosenki przekształcił się w pewnym momencie w przegląd piosenki autorskiej. Stał się mekką artystów połączonych tajemną, niewidzialną nitką porozumienia przez słowo; metaforę, sens, morał itd. Gdy dzisiaj widzę w akcji moich młodszych kolegów, do których karier przyłożyłem jurorskie pióro, podpisując zwycięskie werdykty, raduję się, że są. Jednocześnie smuci mnie fakt, że z każdym rokiem ich następcom będzie trudniej i trudniej, piosenka myśląca nie znajduje bowiem żadnej przychylności w oczach nastawionych na łatwiznę mediów. Nie wypromują jej programy "Idol" lub. "Szansa na sukces", nie przebije się w popularnych stacjach radiowych, gdzie czas emisji limitują reklamy, ucinając bezlitośnie puenty i przesłania.


Jaki jest dzisiaj mój festiwal? Nie wiem; Od kilku lat nie obserwuję tych zmagań, a o laureatach cicho z powodów, które wcześniej podałem. Czy istnieje cień szansy, by tę sytuację zmienić? Boję się, że nie. Czy jest zatem sens kontynuowania całej zabawy? Oczywiście, że jest. Kiedyś mój festiwal należał do drugiego obiegu przez treści, jakie prezentował. Dziś zaśpiewać można wszystko, ale zjawisko drugiego obiegu pozostało. Ma ono co prawda konotację artystyczną, ale jest. I niech trwa, bo wielu ludzi w tym kraju potrzebuje alternatywy dla ferajny pana Sierockiego.

2003-10-08 - Dziennik Polski - Mój festiwal

  w górê