Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 25 kwietnia


Toronto po india?sku znaczy miejsce spotka?. Wi?c pojechali?my spotka? si? z kanadyjsk? Poloni? po 7 latach, które up?yn??y od pierwszego tam pobytu. By?o tak jak wtedy uroczo. Nie tylko ze wzgl?du na owacyjnie przyjmowane piosenki, pe?ne sale, ?zy wzruszenia, d?ugie nocne rodaków rozmowy. By?o uroczo tak?e dlatego, ?e zajmowano si? nami pieczo?owicie i umo?liwiono dotkni?cie tego wielkiego kraju. Ojczyzna klonowego li?cia fascynuje swoj? przyrod?. Ledwo 2 godziny jazdy samochodem na pó?noc od Toronto i ju? trafiacie do miejsc, gdzie trakty ko?cz? si?, a tablice informuj?, ?e dalsza podró? jest ju? waszym prywatnym ryzykiem. Ryzykiem spotkania z nied?wiedziem na przyk?ad.

Czyste wody daj? obfito?? ryb, wi?c ?ososie i pstr?gi pojawiaj? si? na sto?ach co chwil?. Ale pyszne jedzonko zapewnia tak?e sie? orientalnych restauracji "Mandaryn". Po uiszczeniu op?aty w wysoko?ci mniej wi?cej 10 dolarów ameryka?skich mo?na tu je?? do woli w wyborze osza?amiaj?cym. Gdy opró?ni?em kolejny talerzyk ze smako?ykami, kto? zauwa?y?, ?e trzeba zachowa? miejsce na desery. Gdy je ujrza?em, odj??o mi mow?, a po degustacji d?ugo jeszcze nie mog?em konwersowa?. Kolacji na s?ynnej toronto?skiej wie?y te? nic nie brakowa?o, wra?enia kulinarne sz?y w parze ze wzrokowymi. Siedzi si? bowiem przy stoliku na wysoko?ci 350 metrów i w ci?gu 72 minut dokonuje pe?nego obrotu wokó? osi budowli.

Pod nami migoce i mieni si? wielkie miasto, które upodobali sobie przybysze z ca?ego ?wiata. Bo Kanada to oaza imigrantów, tutejsza tolerancja i wyrozumia?o?? dla wszelkiej inno?ci posuni?te s? do granic absurdu. Nie przygl?daj si? zbyt natarczywie ?adnej dziewczynie w autobusie, bo mo?e zawo?a? policjanta i oskar?y? ci? o molestowanie. Nie próbuj przerwa? pogaw?dki sprzedawcy z innym klientem, cho?by trwa?a Bóg wie jak d?ugo, bo narazisz si? na ostr? reprymend?. Tutaj nikt si? nie spieszy. No, mo?e jedynie bliskie s?siedztwo skunksa o?ywia i zmusza do szybkiego odwrotu. Przenikliwa pi?mowa wo? wdziera si? cz?sto do wn?trza samochodu, gdy mkniemy autostrad?. Zdarza si? tak, ilekro? niefortunny kierowca przejedzie tego wsz?dobylskiego zwierzaka.

Niagara toczy swe masy wodne i napawa zgroz?, gdy spogl?damy w jej spienion? kipiel. Zdarzy?o si? 100 lat temu, ?e... przesta?a p?yn??. Spowodowa? to zator lodowy mi?dzy jeziorami Erie i Ontario. Okoliczni mieszka?cy dotarli wtedy do podnó?a wodospadu i wywie?li stamt?d mnóstwo wypolerowanego przez wod? drewna. Wirowa?o w tym w?ciek?ym, mokrym m?ynie ca?e lata i stanowi?o idealny materia? do robienia pami?tek. Pono? pomys?owi ryzykanci zarobili du?e pieni?dze na tym chwilowym braku H20.

W Toronto ?yje mnóstwo krakusów. Znajduj? tu szkolnych kolegów, towarzyszy podwórkowych zabaw. Wiedzie im si? lepiej lub gorzej, ale kochaj? rodzinne miasto i wci?? o nie pytaj?. Mamy ma?o czasu, a tyle jest do zobaczenia. Jedni robi? zakupy w ogromnych kompleksach handlowych, inni w?ócz? si? po mie?cie, obserwuj? ludzi, wystawy, zagl?daj? do galerii. Trafiamy te? do firmowego sklepu Harleya Davidsona. Zar?czam, ?e nawet zagorzali przeciwnicy motoryzacji poddadz? si? pi?knu i sile tych legendarnych motocykli, w których chromach mo?na przegl?da? si? jak w lustrze, które moc? nie ust?puj? niejednemu samochodowi, które wykonano z niebywa?? dba?o?ci? o szczegó?y. Tylko ceny owych cacek s? niestety niebotyczne. ?rednio 100.000 z? za sztuk?. A potem obserwuj? takiego je?d?ca - sunie majestatycznie z miarowym niskim gulgotem pot??nego silnika, ubrany w uniform i obowi?zkowy, fantazyjny he?m. Nie p?dzi, bo filozofia harleyowej jazdy to dostoje?stwo.

Hitem pobytu jest przej?cie na sportow? emerytur? najwi?kszego hokeisty wszech czasów Gretzkyego. Jego rozstanie z lodem i historyczn? koszulk? z liczb? 99 zaprz?tn??o ca?kowicie uwag? miejscowych i odnosi?em wra?enie, ?e wojna w Europie jest przy tym fakcie ma?o istotna. A mo?e sprawia to odleg?o?? i jak?e ludzka cecha, któr? okre?la powiedzenie o koszuli bliskiej cia?u? Przyszed? czas, by wraca? do domu i ta przys?owiowa koszula nagle zacz??a funkcjonowa?. Dowiadujemy si?, ?e nasz lot zosta?... anulowany! Bez podania przyczyny, po prostu odwo?any i kropka!

Wpadli?my w panik?, bo tu? po powrocie czeka?a nas impreza obwarowana umow? i gro?b? kar w wypadku jej nieodbycia. W rezultacie za?atwiono nam podró? przez Londyn innymi ni? polskie liniami lotniczymi i sko?czy?o si? na strachu. Dowiedzieli?my si? tak?e, jaka by?a przyczyna ca?ego ambarasu. Po prostu rejsowy samolot polecia? z premierem do Waszyngtonu. Nie móg? wi?c wozi? równocze?nie "Pod Bud?". ?adne? I jakie znajome.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki