Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 4 lutego


Wreszcie sypn??o i Zakopane w kilkana?cie godzin zamieni?o si? w miasteczko z ba?ni. Dzwonki góralskich sanek brzmia?y w ciszy, jaka zapada zawsze, gdy ziemia pod puchow? pierzyn?. Ten puch ucieszy? oczywi?cie narciarzy, ale tak?e natychmiast przysporzy? roboty miejscowym chirurgom, pakuj?cym ta?mowo do gipsu niefortunnych amatorów bia?ego szale?stwa. Nie mam nic przeciw snowboardzistom, lecz powinni, moim zdaniem, szusowa? po wyznaczonych dla siebie trasach. W przeciwnym wypadku ich agresywna jazda stwarza zagro?enia dla innych u?ytkowników stoku, r?banego bezlito?nie przez deskarzy.

W Tatrach og?oszono lawinowy alarm i s? ju?, niestety, pierwsze ofiary spadaj?cych z ogromn? pr?dko?ci? ton ?niegu, niszcz?cych na swojej drodze wszystko. Piorun - pies mojego znajomego odszuka? b?yskawicznie przysypanego po s?owackiej stronie turyst? - ten, niestety, nieszcz??liwie zosta? wt?oczony przez ?nie?n? mas? do wody pobliskiego jeziorka. Uton?? zim? w górach - czy? to nie fatum?

Nale?? do Stowarzyszenia Pomocy Psom Ratowniczym i moja legitymacja z numerem 28 jest jedn? z nielicznych w ogóle. Napawa mnie natomiast wi?ksz? dum? ni? dowody przynale?no?ci do szacownych ludzkich federacji.

Brn? po ?wie?o wyratrakowanej trasie biegowej. Wokó? smreki w bia?ych czapach, przodem p?dzi Figa, co kilka chwil mija mnie trenuj?cy do uniwersjady zawodnik. A w g?owie zam?t, bo przysta?em na pro?b? Ireny Santor, by napisa? dla niej dwie nowe piosenki, i teraz mam za swoje. Wielka artystka czeka na pi?kne melodie, m?dre strofy, a te przecie? nie zjawiaj? si? na pstrykni?cie palcem. Ile? to lat min??o od momentu, gdy na ma?ym ekranie czarno-bia?ego telewizora podziwia?em by?? "Mazowszank?", ?piewaj?c? "Gdzie na mapie ?wiata male?ki znak"?

Nie mia?em poj?cia - ja, 10-letni szczeniak, ?e kiedy? zanuc? z pierwsz? dam? estrady jaki? swój przebój. Powtórzy?em ten duet pó?niej, przy innej okazji. Pani Irena zasiada?a w dostojnej komisji, która przyzna?a mi zawodowe uprawnienia estradowca. Darz? j? wielk? estym? i szacunkiem za kunszt, klas?, takt, lecz przede wszystkim za normalno?? i zupe?ny brak gwiazdorstwa, mimo ogromnego dorobku i popularno?ci. Uczcie si? m?odzi!

Inn? Iren? spotka?em w pi?tek w Radomiu. Odbywa?a si? tam ceremonia wr?czenia tytu?u sportowca XX wieku - mieszka?ca tamtego regionu. Ku mojej - sportowego fana - uciesze otrzyma? go Kazimierz Pa?dzior, bokser, medalista z Rzymu. Mog?em wi?c ?ciska? d?onie nie tylko laureata, ale tak?e Józefa Grudnia - z?oty medal w pi??ciarstwie w Tokio, ci??arowca Zygmunta Smalcerza, jeszcze jednego mistrza r?kawic - Leszka Drogosza i wreszcie wspomnianej na wst?pie Ireny Szewi?skiej.

Przypomnia?em jej zakopia?ski epizod, kiedy to ?piewa?em w COS-ie podczas po?egnania gwiazdy bie?ni, ko?cz?cej d?ug?, wspania?? karier?. Honory mistrza ceremonii pe?ni?a wtedy Gra?yna Rabsztyn, doskona?a p?otkarka, na dodatek niezwykle urodziwa niewiasta. Jej opowie?ci o dopingu stosowanym przez zawodniczki by?ej NRD czy ZSRR brzmia?y wtedy niesamowicie i obco. Nasza sprinterka wybra?a rodzin? i macierzy?stwo, zagro?one zabójczymi dla organizmu ?rodkami, maj?c ?wiadomo??, ?e wygranie z nafaszerowanymi koksem pseudoatletkami b?dzie niemo?liwe.

Jak?e zmieni?y si? czasy i sport, w którym dzisiaj tzw. branie jest na porz?dku dziennym, a wysi?ki herosów id? jedynie w tym kierunku, by nie da? si? z?apa?. Ale rzecz idzie o wielkie pieni?dze, o szanse na to, by ustawi? si? w ?yciu przez ten krótki b?ysk, ten nag?y wzlot w karierze.

Skoro ju? pad?o s?owo wzlot, to niech w przypadku Adama Ma?ysza nie b?dzie chwilowy. Niech trwa d?ugo, bo sympatyczny ch?opak z Wis?y na to zas?u?y?. Leci nad naszymi g?owami dalej i dalej, nie my?l?c o czekaj?cych premiach finansowych. One i tak go nie min?, bowiem ?wiat p?aci wielkim tak, czy siak.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki