Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 13 maja


Sezon plenerowy ruszy? pe?n? par?. Imprezy na wolnym powietrzu maj? wszak jeden zasadniczy minus. Ich powodzenie uzale?nione jest od pogody. Organizatorzy buduj? wprawdzie coraz kosztowniejsze i coraz bardziej skuteczne zadaszenia scen, ale publiczno?? zdana jest na ?ask? i nie?ask? niebios. Te za? p?aka?y w pi?tek nad Wadowicami, nie bacz?c na urodziny papie?a, z której to okazji wyst?powali?my. I jak tu zmusi? do aplauzu najbardziej nawet wytrwa?ych, gdy r?ce maj? zaj?te trzymaniem parasoli, peleryn, gdy kul? si? z zimna i marz? o ciep?ym ?ó?ku? Podczas festynu w ?remie przyroda zes?a?a inn? plag?. Male?kie meszki ci??y nas niemi?osiernie, wykorzystuj?c ca?kowit? bezbronno?? przytwierdzonych do gitar facetów. Drapi? wi?c sw?dz?ce placki na d?oniach i twarzy, przeklinaj?c nijako?? zimy, która nie wymrozi?a tego ca?ego komarzego, kleszczowego, szerszeniego ta?atajstwa.

Czy jest jednak si?a zdolna zatrzyma? w domach rodaków spragnionych kontaktu z natur?, gdy ?wiat zazieleni? si? i rozkwita majem? W Poznaniu nad jeziorem Malta odbywa si? festiwal... grillowania. I cho? tu pojawiaj? si? co chwil? wiosenne ulewy, ludziska wcinaj? mi?siwo nie bacz?c na przestrogi lekarzy - rozliczne wirusy, zagro?enie wysokim cholesterolem itp.

Ze Szwecji wiadomo?? smutna - wie??, z któr? nigdy si? nie pogodz?. Umar? Zbyszek Zawi?a. Poznali?my si? w zesz?ym roku. Organizowa? koncerty Pod Bud?, o których pisa?em, go?ci? w swoim skandynawskim domu, ale przede wszystkim wrós? w nasze ?ycie cz?stymi wizytami, telefonami, niespotykan? pogod? ducha, uczynno?ci?, dobroci?, aktywno?ci?, wiedz? na ka?dy niemal temat. Dlaczego ta przyja?? trwa?a tak krótko? Wci?? zadaj? sobie to pozostaj?ce bez odpowiedzi pytanie. Jedno wiem na pewno: je?eli istnieje inny wymiar, superdobry, hipersprawiedliwy, ultram?dry to dopiero teraz, po przybyciu tam Zbyszka, b?dzie on naprawd? Naj.

Wyjazdowe zaj?cia nie pozwoli?y skorzysta? z wielu atrakcyjnych zaprosze?. Najbardziej boli przymusowa absencja podczas otwarcia s?ynnej ju? wystawy impresjonistów. Miniatury wie?y Eiffla i ?uku Triumfalnego, ogromny namiot przed gmachem Muzeum Narodowego zapowiada?y wydarzenie niezwyk?e. Pami?tam tygodniowy pobyt w Pary?u w 1974 r. i to najpi?kniejsze ze wszystkich widzianych (nie przepadam za muzeami) kameralne Jeu de Paume. Zadziwi?a mnie w tym malarstwie ilo?? ?wiat?a - odnosi?o si? wra?enie, ?e obrazy same, bez pomocy okien czy lamp rozja?niaj? pomieszczenia, w których je powieszono. Cudowna terapia dla wszystkich przygn?bionych, zm?czonych, lekarstwo na chandr? i spleen. T?umy zwiedzaj?cych w ca?ej Polsce potwierdzaj? jedynie tak? tez?.

Tego samego dnia inauguracja multikina. Mniej ju? dla mnie zajmuj?ca, bo widzia?em kilka podobnych kombajnów. Na dodatek seans filmowy kojarzy mi si? nieodmiennie z centrum miasta, do którego wychodz? z przytulnej sali, by w jakim? innym zaciszu, przy piwie dyskutowa? wra?enia. Kino to nie supermarket ze szk?a i betonu, z parkingiem wielko?ci lotniska. Jako zaciek?y or?downik tradycji, z rozkosz? zasiadam w fotelu takiego np. Mikro, nuc?c prastary przebój: "W ma?ym kinie kto? ju? dawno nie gra na pianinie".



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki