Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 7 listopada


Ludzka nieposkromiona ciekawo??. Ile? jej zawdzi?czamy. Przecie? nap?dza ca?y post?p, jest matk? wynalazków, przybli?a kosmos. Ale posiada bardziej prozaiczn?, przyziemn? posta?. Na masow? skal? jest potrzeb? sensacji za wszelk? cen?, nieustaj?cym oczekiwaniem na co? niezwyk?ego, znacznie barwniejszego ni? codzienno??. St?d przecie? nadzwyczajna popularno?? wszelkich kolorówek p?kaj?cych od doniesie? z ?ycia gwiazd, programów telewizyjnych, w których kamery zagl?daj? pod ko?dr?, do ?azienki, do talerza. Powiadaj?, ?e w ka?dej plotce znajdziesz szczypt? prawdy.

Nie zaskoczy?a mnie wi?c wiadomo??, ?e w ubieg?ym roku pojecha?em do Stanów Zjednoczonych, by dokona? tam plastycznej operacji. Zgadza? si? termin wyjazdu, mog?em tak?e przyzna? pewn? logik? rozumowaniu. Bo kilka dni wcze?niej mia?em samochodowy wypadek, o którym zreszt? pisa?em. W Los Angeles szwy z rozci?tej g?owy z braku lepszego fachowca zdejmowa?a mi polska dentystka - tyle i tylko tyle. Ale ju? zupe?nie obezw?adni?a mnie wie?? przyniesiona z placu targowego przez s?siadk?, ?e ju? nie mieszkam w Rz?sce, bo okradziono mnie wielokrotnie i mia?em do?? tego miejsca.

Za? kilka dni temu powali?o mnie doniesienie z kó? zbli?onych do pogotowia ratunkowego. Otó? wzywa?em je pono?, bo moja Majka z?ama?a r?k?. Chcia?em tak?e wedle relacji zabra? si? z poszkodowan? córk? do karetki i zachowa?em niegrzecznie, wynio?le wobec za?ogi ambulansu, za co otrzyma?em srog? reprymend?. Có? za piramidalna bzdura! Odnosz? wra?enie, ?e ludziska wymy?laj? i przekazuj?c z ust do ust kreuj? tak? rzeczywisto??, jak? chcieliby widzie?. By? mo?e ten i ów ma mnie za nad?tego bufona, któremu utarcie nosa si? nale?y. Przykra jest ?wiadomo??, ?e do poszukiwania takich idiotyzmów zatrudniono na ca?ym ?wiecie armi? dziennikarzy, fotoreporterów, którzy niczym go?cze psy pod??? za ka?dym tropem wbrew logice i zdrowemu rozs?dkowi. A nu? trafi si? hit.

Niestety, ?mier? Jerzego Dudy-Gracza nie jest faktem wyssanym z palca, tylko smutn? prawd?. Nale?a? do malarzy modnych, takich, których obrazy ch?tnie nabywano. Osi?ga?y wysokie ceny mimo cz?stych sarka? krytyków, i? jest twórc? przesadnie wylansowanym. Nie mam ?adnej pracy pana Jerzego. Za znawc? przedmiotu te? si? nie uwa?am. Ale zawsze wzrusza?y mnie i zachwyca?y nastrojowe pejza?e, które wyczarowa?, umiem doceni? maestri?, z jak? malowa? portrety, mia?em wreszcie szacunek do opinii, jakie wyg?asza?, cz?sto ma?o popularnych, wi?c nie zjednuj?cych sojuszników. A ceny prac artysty po jego ?mierci pójd? jeszcze w gór? tak czy siak.

"Z g?owy" Janusza G?owackiego czyta si? szybko. Przewrotny tytu? mo?na interpretowa? przynajmniej trojako. "Z g?owy" - czyli napisane na podstawie w?asnych i tylko takich do?wiadcze? i prze?y?, wymy?lone bez pomocy notatek, zapisków. "Z g?owy" to tak?e po k?opocie, zatem jest ksi??ka, a ja id? dalej po kolejny sukces. "Z g?owy" to ?argonowa nazwa uderzenia tzw. bykiem, która w przypadku G?owackiego, wci?? kokietuj?cego swoim flirtem z pó??wiatkiem, nabiera specyficznego uzasadnienia. Ca?o?? inteligentna i b?yskotliwa, z wieloma odniesieniami do przesz?o?ci, które dla m?odego czytelnika b?d? cz?sto niezrozumia?e. Bo Gomu?kowski, a potem Gierkowski porz?dek z cenzur? i kolejkami, tak?e ?wiat Spatif-u i "?cieku" przesz?y do historii.

Pisze G?owacki, ?e wymy?li? tak? metod?. Otó? wybiera? na knajpianej sali niewiast? ?redniej urody i pi? tak d?ugo, a? zaczyna?a mu si? podoba?. Wtedy p?aci? rachunek i opuszcza? lokal. A ja znam przynajmniej pi?ciu facetów, którzy przysi?gaj?, ?e s? autorami owego patentu.




powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki