Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 16 stycznia


Telewizyjny duet Mann - Materna ceni? za b?yskotliwo?? i inteligencj?, jakiej wi?kszo?ci naszych gwiazd brakuje. Drugiego z wymienionych panów znam od blisko 40 lat - studiowa? przecie? w krakowskiej PWST, a przyszli aktorzy, tak?e muzycy i filologowie, do których nale?a?em, odbywali wspólne szkolenie wojskowe. Ju? wtedy Krzysiek wyró?nia? si? specyficznym poczuciem humoru, zadaj?c naszym wyk?adowcom skomplikowane, naszpikowane obcymi wyrazami, kompletnie niedorzeczne pytania. Robi? to tonem tak uczonym, z min? tak niewinn?, a zarazem powa?n?, jakby chcia? przenikn?? prawd? jakiego? filozoficznego traktatu. Majorowie i wy?si jeszcze szar?? nabierali si? na ten greps i próbowali co? wyja?nia?, przybli?a?, na?wietla? ku uciesze naszej gromady, pewnej jednego, ?e wszelkie starania, by uczyni? z nas ?o?nierzy PRL-u, nie maj? szans powodzenia.

Pojecha?em wi?c do stolicy, by wzi?? udzia? w zabawie, która tamte dawne, pe?ne paradoksów czasy mia?a przybli?y?. Wojtek Mann wcieli? si? w rol? cenzora i surowo potraktowa? mój tekst, notabene najbardziej banalny, jaki napisa?em - ckliwy przebój o lecie, które by?o jakie? szare, o s?owikach, którym brak?o tchu. U?ywaj?c urz?dowego be?kotu, wmawia? za?enowanemu autorowi, którego próbowa?em odgrywa?, ?e czasy s? radosne, ?e nie ma powodu do zmartwie? i p?aczu, ?e trzeba pisa? optymistycznie, nawo?ywa? do entuzjazmu, wspólnego frontu przeciw wrogom itd.

W efekcie powsta? idiotyczny zupe?nie wierszyk, który najpowa?niej jak umiem od?piewa?em, a pó?niej przysz?a refleksja - do dzi? mnie nie opuszcza i nie pozwala spa?. Bowiem dla du?ej cz??ci wspó?czesnej widowni, wszystkich obywateli poni?ej mniej wi?cej 30. roku ?ycia, ca?a ta parodia nie b?dzie czytelna. Nie wiedz? nic o cenzurze, o facetach w szarych garniturach, którzy czerwonymi o?ówkami kastrowali wszystko, co, ich zdaniem, zagra?a?o porz?dkowi w pa?stwie, sojuszom, w?a?ciwej linii politycznej. To zjawisko jest dla m?odych rodaków równie abstrakcyjne, jak kartki na mi?so lub talony na benzyn?, jakie? piecz?tki wbijane do ksi??eczek zdrowia na dowód pobranego mleka w proszku i setki podobnych szykan fundowanych przez komunistyczne w?adze.

A zmagali?my si? z nimi wszyscy i wszyscy starali si? owe trudno?ci pokona?, obej??, omin??. Pami?tam, jak zapraszali?my cenzorów do istniej?cego jeszcze Kabaretu Pod Bud?. Piwnica przy ul. Jab?onowskich posiada?a prócz sceny i widowni ma?e zaplecze, co? na kszta?t garderoby, gdzie po sko?czonych spektaklach odbywa?y si? zakrapiane posiady, cz?sto kontynuowali?my wyst?p, graj?c i ?piewaj?c do rana. Cenzorów poili?my wódeczk?, bo w ten sposób ?atwiej by?o uzyska? zgod? na taki b?d? inny skecz, tekst piosenki, ?art. Czy by? to rodzaj kolaboracji, to g?askanie i goszczenie urz?dasów, nadskakiwanie im, by byli bardziej tolerancyjni, patrzyli ?askawszym okiem i w ko?cu przybili w?a?ciw? piecz?tk? zatwierdzaj?c? do publikacji? Niew?tpliwie tak, ale podobne konszachty z ówczesnymi decydentami mieli wszyscy.

Powy?sza refleksja nabiera kolorów i znacze? w?a?nie teraz, gdy o?y?y kwestie lustracyjne, kiedy bierze si? pod lup? ?yciorysy, dzia?alno?? wielu ludzi, gdy ??dna sensacji gawied? czeka na listy agentów, wspó?pracowników s?u?b, konfidentów wszelkiej ma?ci. Znajd? si? na niej pewnie i ci, których pasja, talent, pragnienie artystycznego spe?nienia by?y silniejsze ni? szeroko rozumiana moralno?? i nakazywa?y podpisywanie paktu z samym diab?em nawet, byle móc dzia?a?, funkcjonowa?, realizowa? si? zawodowo.

Nie wiem, jak zareaguj? na wie??, ?e ten i ów wybitny re?yser, dyrektor teatru, artysta plastyk, wirtuoz instrumentu to agenci bezpieki. Wpierw postaram si? przeanalizowa? ich osi?gni?cia. Je?li s? niew?tpliwe i wybitne i je?li na przyk?ad bez owej agenturalnej wspó?pracy by nie zaistnia?y, to b?d? mia? problem. Niech pomy?l? o tym ??dni krwi s?uchacze ?wi?tych rozg?o?ni, zw?aszcza ?e na haniebnych listach mog? si? znale?? tak?e ich idole.




powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki