Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 10 kwietnia


Z Egiptu, do którego pojecha?em pierwszy raz w ?yciu, zapami?tam po kres owego ?ywota dwa zawo?ania. Pierwsze to bakszysz, czyli datek, napiwek.

"Bakszysz" - mamrocz? nie?mia?o umorusane male?stwa, wlepiaj?c w nas ogromne ciemne oczy, jakby ?wiadome swej egzotycznej urody i wra?enia, które wywo?uj?. "Bakszysz" - ju? ca?kiem hardo domaga si? siedmioletni opiekun wielb??da, po umo?liwieniu tury?cie kilkuminutowej przeja?d?ki na tym stworzeniu. Ubrany w d?ug? galabij?, manifestuje sw? przynale?no?? do m?skiego grona - ju? pracuje, ju? zarabia, ju? przygotowuje si? do pe?nienia u?wi?conej obyczajem i religi? funkcji dostarczyciela ?rodków utrzymania dla rodziny. "Bakszysz" - wo?a nastolatek, troskliwie sprowadzaj?cy ze stateczku, zachwyconych przeja?d?k? po Nilu, przybyszów. "Bakszysz" - wykrzykuje uliczny sprzedawca owoców, kiedy kto? zrobi? sobie z nim zdj?cie.

Namolno?? miejscowych jest na d?u?sz? met? trudna do zniesienia. Zaczepiaj? na ka?dym kroku. Prowadz? prymitywn? konwersacj? w ka?dym j?zyku, wciskaj? jakie? przedmioty, ci?gn? do wn?trz sklepów, restauracji, zapewniaj?c, ?e u nich najtaniej, najkorzystniej i w ogóle naj. Równocze?nie oszukuj? niemi?osiernie, wykazuj?c zadziwiaj?c? arogancj? wobec tych, którym siedemdziesi?ciomilionowy kraj w znacznym stopniu zawdzi?cza egzystencj?.

Ruszamy spod hotelu do centrum handlowego. Kierowca minibusa godzi si? dowie?? do celu cztery osoby za 10 egipskich funtów, czyli mniej wi?cej 5 polskich z?otówek. Ko?czymy kurs, podaj? banknot, który wraca do mnie w postaci nomina?u jednofuntowego i uwag?, ?e si? pomyli?em. Przepraszam kanciarza, przekonany, ?e ?le sprawdzi?em wyj?t? z kieszeni kas?. Daj? wi?c jeszcze raz dziesi?tk?. W drodze powrotnej chc? zrobi? ten sam numer polegaj?cy na b?yskawicznej podmianie forsy, ale ju? bez skutku. Uczymy si? szybko.

Drugie za? has?o, które prze?ladowa?o mnie stale, nie ma z orientem, Afryk?, Morzem Czerwonym zupe?nie nic wspólnego. To imi? i nazwisko ameryka?skiego gwiazdora zapasów, ogromnego ?ysola o niewinnym spojrzeniu lazurowych ocz?t. Wprawdzie wagowo mu nie dorównuj?, ale co? podobnego musz? mie? w rysopisie, bo wsz?dzie, gdzie si? pojawi?em, s?ysza?em "Hulk Hogan". Od ?niadania po kolacj?, od obs?ugi hotelowej po ulicznych handlarzy, wszyscy wytykali mnie paluchami z rozbrajaj?cymi u?miechami i satysfakcj? p?yn?c? z niew?tpliwej znajomo?ci zachodnich idoli.

Hurghada to wielokilometrowy ci?g hoteli, prawdziwych fabryk wypoczynku, rekreacji, zabawy. Wszystkie wa?niejsze, dro?sze, z lepszym standardem, zapewniaj? bezpo?redni? blisko?? morza, ale tak?e baseny, si?ownie, niezliczone bary i restauracje, nieko?cz?ce si? programy artystyczne, s?owem - cuda na kiju. K??bi si? tutaj niebywa?y t?um, przyci?gni?ty ze wszystkich stron ?wiata, zwabiony wysokimi temperaturami (marzec prawie 30 stopni), perspektyw? s?odkiego nieróbstwa pod przys?owiow? palm?.

Króluj? Rosjanie, którzy w ci?gu ostatnich lat dokonali prawdziwej inwazji na te okolice - w ubieg?ym roku odwiedzi? Egipt milion podopiecznych Putina. Czuj? si? jak u siebie, bowiem Arabowie opanowali j?zyk Puszkina i robi? wszystko, by ow? wiedz? zamieni? na mamon?. Ch?? zysku ka?e przymyka? muzu?ma?skie oko na niecodzienn? diet? klientów, zw?aszcza jej p?ynn? cz???. Du?ej bowiem odporno?ci i hartu ducha potrzebuje barman abstynent w abstynenckim kraju, zmuszony nala? rano kobiecie kubek koniaku lub wódy, który niewiasta wychyla duchem bez zmru?enia powiek.

Taki strza? i na mnie zrobi? spore wra?enie, g?ównie za spraw? pod?ej jako?ci miejscowych trunków. Czy wyobra?acie sobie egipsk? czy?cioch?, d?in lub whisky? Lepiej nie podejmujcie nawet takiej próby. To co?, czym mo?na najwy?ej tru? insekty.

Wspomniane programy artystyczne s? za? szmir? niewiarygodn?, do?? wspomnie?, ?e orientalny show polega na pl?sach odzianych w po?yskliwe at?asy pa? i panów w rytm... hiszpa?skiej dyskoteki. Horror.

Ruskim pasuje nadzwyczajnie ka?dy cal tej rzeczywisto?ci, ale pewnie nie tylko im. Na dodatek ta okropna prowizorka, która mimo pi?ciu gwiazdek nie pozwala, by pion by? pionem, a poziom poziomem. I jeszcze auta bez ?wiate? wieczorem, brak respektu dla jakichkolwiek znaków drogowych, wszechobecny klakson na znak, ?e si? jest. A mnie si? zawsze wydawa?o, ?e cywilizacja to co? wi?cej ni? klakson.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki