Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 24 lipca


Krawat. ?argonowo krawatka. Pogardliwie chom?to, obro?a, stryczek. Dla jednych absolutny kanon ubioru, jego cz??? nieodzowna, niepodlegaj?ca dyskusji. Dla innych przejaw konwencji, zb?dny, uwieraj?cy pod szyj? kawa?ek materia?u. Nale?? do tych drugich. W domowej garderobie znajd? mo?e jeden, który przetrwa? od matury, nie zak?adam go jednak pod ?adnym pozorem, mimo ?e z czasów m?odo?ci pozosta?a umiej?tno?? wi?zania w ró?nych wariantach. Potrafi? to zrobi? w sposób klasyczny, ale tak?e w tzw. trójk?t, z podwójnym w?z?em, je?li trzeba.

Pami?tam przywo?one przez tat? z NRD skórzane krawaty na gumce, z fabrycznym nienagannym krojem. Nosi?em takie cudo do koszuli non-iron, czyli nylonowej d?tki, której wprawdzie nie prasowa?o si? - st?d nazwa, ale która, szczególnie podczas upa?ów, przypomina?a strój p?etwonurka. W tamtym okresie przestrzegano pewnych zasad symbiozy garnituru, koszuli i krawata w?a?nie. Pstrokaty pasowa? jedynie do g?adkiej i stonowanej reszty. I na odwrót - marynarka w pr??ki, koszula w ciapki wymaga?y jednokolorowego wi?zad?a. Obecnie panuje w tej dziedzinie wolna amerykanka. Specjalizuj? si? w niej prezenterzy telewizyjni oraz politycy, którzy feeri? barw i wzorów zachwyciliby ka?dego Zulusa. Brakuje im jedynie kó?ka w nosie. Z tego niegustownego t?umu wyró?nia si? red. Krzysztof Mroziewicz, dobieraj?cy dodatki z elegancj? d?entelmena. A tych coraz mniej.

Gdy dowiedzia?em si? o zamiarze desygnowania do Senatu zas?u?onych komuchów, powiedzia?em do ?ony, i? wy?sza izba b?dzie przypomina? jaki? zsyp na ?mieci. Tote? przyklasn??em ochoczo Tomkowi Domalewskiemu, który dobitnie wyrazi? identyczny pogl?d, nazywaj?c zas?u?one zgromadzenie izb? pami?ci.

Jak wielka musi by? potrzeba publicznego istnienia w?adzy, przywilejów, wp?ywów, ?e ka?e starcom vide Mieczys?aw Rakowski (facet notabene skompromitowany, wszak wyprowadzi? musia? sztandar znienawidzonej partii i niczym szczególnym na politycznym polu si? nie wyró?ni?) walczy? o wyborców, miast plewi? ogródek i obserwowa? ptaki? Jaka chora ambicja nie dopuszcza my?li, ?e si? nie jest kochanym, ?e nale?y si? do talii zupe?nie zgranych kart? A mo?e to ufno?? w nasz? krótk? pami?? lub nadzieja, ?e w?ród bandy nieudaczników wcale nie jest si? najwi?kszym?

Kilka ksi??ek z dzieci?stwa zapami?ta?em na zawsze. Jedn? z nich wielbi? do dzi?, mimo ?wiadomo?ci braków, których wtedy nie dostrzega?em. To "Huragan" Wac?awa G?siorowskiego. Dlatego znacznie pó?niej z rozkosz? zaczytywa?em si? w sensacyjnych, historycznych powie?ciach Waldemara ?ysiaka, gorliwego zwolennika epoki napoleo?skiej, erudyty i sprawnego autora czytade? na najwy?szym poziomie. Niestety, pan ?ysiak porzuci? przesz?o?? i zacz?? porz?dkowa? wspó?czesno??. Polecono mi w ksi?garni jego "Salon". Przeczyta?em z odraz?. Dawno ju? nie zetkn??em si? z tak? porcj? jadu, nienawi?ci, takim szambem intencji i zamiarów. A wszystko w imi? obrony najwy?szych warto?ci.

Jak ka?dy cz?owiek pos?uguj?cy si? na co dzie? jakim? aparatem krytycznym i ja oceniam ludzi z najwy?szych sfer. I cz?sto mam do nich mnóstwo zastrze?e?, przenikam ich gr?, zabiegi, umizgi i w?ciekam si?, bo delikwenci chc? uchodzi? za kryszta?owych, wzorowych moralnie itd. Jednak krytyczny stosunek do poety, dziennikarza, polityka to jedno, natomiast ch?? wdeptania go w gleb?, oplucia, poni?enia, zeszmacenia, próby porównywania do zbrodniarzy wojennych to dzia?alno?? haniebna.

?ysiak ko?czy "dzie?o" stwierdzeniem, ?e idzie mu o godno?? i honor. Lepszej pointy dla tego steku niegodziwo?ci znale?? nie móg?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki