Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 31 grudnia


Ostatni dzie? roku, czyli sylwester. Nie lubi?. Nie dlatego, ?e jestem znów starszy o 365 dni - te refleksje zostawiam paniom licz?cym z przera?eniem zmarszczki. Nie lubi? obowi?zkowych, wynikaj?cych z obyczaju i tradycji, stanów emocjonalnych. Tej nocy nale?y si? bawi?, ta?czy?, ?piewa?, wiwatowa?, odpala? race, otwiera? z hukiem szampany, u?miecha? od ucha do ucha, wpada? bli?nim w obj?cia. A przecie? bywa tak, ?e nastrój wcale nie zabawowy, humor akurat nie dopisuje, otoczenie wkurza. Nic to - pieni?dze na bilety wydane, kreacje zakupione, fryzury wymodelowane - do boju zatem, rodaku.
W Nowy Rok powiesz sobie w domu, lecz?c kaca, ?e by?o ?rednio, ?e ?arcie kiepskie, muzyka bez sensu, towarzystwo nudne, ?e ju? wi?cej na taki cyrk nabra? si? nie dasz. Do kolejnego sylwestra.
Udaj? si? do Teatru Witkacego w Zakopanem, gdzie atmosfera sprawdzona, gdzie stroje wieczorowe nie obowi?zuj?, jedzenie i picie sk?adkowe, zatem wysi?ek organizacyjny znikomy. Wcze?niej tylko musz? poda? Fidze jakie? ?rodki uspokajaj?ce, bo biedaczka strasznie prze?ywa strzelanin?, jaka na ulicach tatrza?skiego kurortu trwa bez przerwy. Pojmuj? kolorowe fajerwerki roz?wietlaj?ce nocne zimowe niebo, ale ulubion? rozrywk? t?umów wyrostków przyby?ych tutaj z ca?ego kraju jest odpalanie petard niemal pod nogami przechodniów.
Mam ogromny sentyment do przesz?o?ci, przy zupe?nym niemal braku zainteresowania tym, co nast?pi. Kocham wspomnienia (mo?e to znami? wieku), futurologia jest mi obca. Dlatego ze smutkiem ?egnam odchodz?ce chwile. Co mi za? niesie 2007? Ano w pierwszej po?owie lutego dalek? podró?, o której napisz?, wi?c na razie nie zdradz? kierunku. Tak?e czterdziestolecie matury. Marzy mi si? zjazd dawnej IV b w Liceum Sobieskiego, tylko jak ich wszystkich zgromadzi? (wielu pofrun??o w daleki ?wiat), jak niektórych w ogóle odnale??.
Trzeba b?dzie uruchomi? jak?? kole?e?sk? wspó?prac? i podj?? trud detektywistycznych poszukiwa?.
Czeka mnie trzydziestolecie zespo?u Pod Bud?. Nie traktuj? tego wydarzenia jako trampoliny do kolejnych lat koncertowania - wszak mam ju? swoj? rodzinn? estradow? dzia?k? i t? postanowi?em uprawia? i piel?gnowa?. To wcale nie znaczy, ?e jubileusz pomin? czy zlekcewa?? - niewielu uda?o si? wytrwa? w tym biznesie tak d?ugo, sprzeda? tyle p?yt, pozyska? rzesz? wiernych fanów. Kiedy za?piewa?em w Opolu "Kap, kap, p?yn? ?zy" - pastisz przyj?ty przez publik? na serio i podchwycony milionowym chórem, wielu kolegów z naszego ?rodowiska (wywodzili?my si? wszak ze studenckiej piwnicy) krytykowa?o kapel? za flirt z komercj?, za ?atwizn? i bana?. Po latach stwierdzam, ?e tak naprawd? po prostu zazdro?cili stylu i szybko?ci, z jak? przedarli?my si? z hermetycznego jednak kr?gu do masowego obiegu.
Dzisiaj obserwuj? podobne mechanizmy. Nagonka tzw. ambitnej krytyki na przedsi?wzi?cie Rubika i Ksi??ka nosi wszelkie znamiona zwyk?ej
zawi?ci. A rzecz jest przyzwoita i pal sze?? nie najszcz??liwsze nazewnictwo, wzi?te z muzyki powa?nej, typu kantata czy oratorium. To zawodowo sklecone popowe ?piewogry z chwytliwymi melodiami, dobrymi g?osami, ?atwo wpadaj?cymi w ucho szlag-, wortami. Pami?tacie jak ca?a Polska ?piewa?a hity z "Na szkle malowane"? Wtedy chwalono, cmokano i by?o na tak. Teraz jest na nie, bo go?cie maj? medialny i finansowy sukces, który im si? po prostu nale?y, a który trudno znie?? maluczkim.
Trzydzie?ci lat temu podobnego sukcesu medialnego nie mog?em przeku? na finansowy, bo ministerialne zarz?dzenie wyznacza?o mi ?enuj?c? stawk? za wyst?p i mizerne tantiemy autorskie. Teraz jest na szcz??cie inaczej i z satysfakcj? gratuluj? kolegom takiego stanu rzeczy.
Na koniec anegdotka. Optymista i pesymista spotykaj? si? na cmentarzu. Ten drugi rzecze: Ja tu nie wytrzymam, czarna rozpacz mnie ogarnia na widok tylu krzy?y. Krzy?e, krzy?e, las krzy?y - po prostu dramat. A optymista na to: Ja tu widz? same plusy. ?ycz? Pa?stwu optymizmu.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki