Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 29 lipca


Dnia pierwszego tego miesi?ca rozpocz??em wakacje na krakowskim lotnisku w Balicach. Uda?em si? via Monachium do Kopenhagi. Dysponuj?c sporym do?wiadczeniem w powietrznych podró?ach zawsze z pewnym niepokojem podejmuj? decyzje lotów z przesiadkami ze wzgl?du na baga?, który ?atwo zawieruszy? po drodze. W ten sposób przecie? kanadyjsk? tras? polonijn? gra?em na po?yczonej gitarze, bo moja nie dotar?a do Toronto, w ten sposób imprez? w Filadelfii odbyli?my z marszu w znoszonych ciuchach, bo walizy utkn??y gdzie? w ?wiecie. Tym razem do wspomnianej Kopenhagi przyby?a jedna, jedyna sztuka naszego dobytku - reszta jak dowiedzieli?my si? za pomoc? komputerowego systemu poszukiwa? w ogóle nie wylecia?a z Krakowa. Powodu takiego obrotu spraw nie pojmuj? - odprawiali?my si? bez po?piechu, nie odnotowano ?adnego opó?nienia. To wszystko ?le wró?y naszemu portowi mimo, rych?o ju?, ?wi?tego patronatu. Dynamiczny rozwój, rosn?ca z ka?dym rokiem liczba pasa?erów budz? z jednej strony dum? i nadziej?, z drugiej wywo?uj? powa?ne obawy czy aby jeste?my do tej inwazji nale?ycie przygotowani, je?li teraz nie radzimy sobie z ba?aganem. Tak czy siak z du?skiej stolicy ruszyli?my na podbój norweskich fiordów, w tym co akurat by?o na grzebiecie. Tymczasem u nabrze?a czeka? na nas statek. Wiele lat temu zaliczy?em rejs dooko?a Europy na radzieckiej jednostce pasa?erskiej o nazwie Gruzja. Wydawa?a mi si? ogromna, ale w?oskie p?ywaj?ce miasto "Costa Magica" przyprawia o zawrót g?owy. Wyobra?cie sobie monstrum d?ugo?ci prawie 300 metrów, wysoko?ci kilkunastu pi?ter, zabieraj?ce na pok?ad 3500 pasa?erów i ponad tysi?c osób za?ogi! Recepcja to gigantyczny hol z zewn?trznymi przeszkolonymi windami, przypominaj?cy nieco wn?trze naszego gmachu prasy przy ulicy Wielopole, tylko par? razy wi?ksze. Kilka restauracji, niezliczona ilo?? barów, sklepów z pami?tkami, kasyno, gabinet odnowy, kort tenisowy, baseny oraz sala widowiskowa na 1200 miejsc z fantastyczn? aparatur? nag?a?niaj?c?, dope?niaj? obrazu warunków, jakie zapewnia armator swoim klientom. Ci, rekrutowali si? g?ównie z W?ochów i Hiszpanów, ale przecie? w mi?dzynarodowym towarzystwie nie zabrak?o S?owian, w tym sporej grupy Polaków. Flota pod szyldem "Costa" z ogromn? liter? C na ?ó?tej opasce wokó? komina sk?ada si? z kilkunastu ró?nej wielko?ci statków obs?uguj?cych malownicze miejsca na naszym globie. Wszystko zosta?o zaplanowane tak, by dostarczy? maksymalnie wiele rozrywek, s?owem skróci? czas, kiedy doko?a tylko horyzont, a za burt? spienione fale. Sztab specjalistów od "rozrywania" gawiedzi proponowa? codziennie od ?witu a to gimnastyk? porann?, a to turnieje sportowe, pokazy rozmaite (np. gotowania lub rze?bienia w lodzie), koncerty estradowe, bale przebiera?ców, konkursy na najpi?kniejsze nogi czy kreacj?, na najlepsze umiej?tno?ci taneczne, czyli klasyczne co? do ?miechu co? do p?aczu, albo ironizuj?c nieco pstryki, guziki, tresura go??bi. Posi?ki wydawano od zarania do pó?nej nocy w takim wyborze i obfito?ci, ?e mo?na by?o szybko my?le? o konieczno?ci p?ukania ?o??dka. Zatem mimo wielkiej estymy, jak? darzymy kuchni? w?osk? próbowali?my docenia? owe smaki rozs?dnie i z umiarem, co nie zawsze si? udawa?o. Na bal kapita?ski zalecano przynajmniej marynark? je?li nie garnitur czy smoking wi?c zosta?em w kajucie usprawiedliwiony brakiem baga?u. Pono? niewiele straci?em. Wspomniana za? kajuta, to by? hotelowy wcale niema?y pokój, z ogromnym oknem i balkonikiem, na którym wci?? wykrzykiwali?my och i achy. Personel pok?adowy wy?szego szczebla - kapitan, oficerowie, szefowie poszczególnych pionów jak gastronomia, zdrowie, ??czno?? itd. tworzyli W?osi, natomiast ogromna rzesza kelnerów, stewardów, pokojówek rekrutowa?a si? z krajów o znacznie ni?szym poziomie egzystencji. Przygl?da?em si? z podziwem ich nieustaj?cej ci??kiej robocie, ich u?miechni?tym bez wzgl?du na zm?czenie i uci??liwo?? pasa?erów twarzom, ?wiadomy, ?e przecie? s? pensjonariuszami ogromnego p?ywaj?cego obozu pracy, w którym sp?dzaj? w zale?no?ci od kontraktu d?ugie miesi?ce a nawet lata. Na ekranie ma?ego odbiornika telewizyjnego zamontowanego nad ?ó?kiem mo?na by?o wci?? obserwowa? dziób i ruf? tej przedziwnej instytucji, tak?e aktualn? pozycj? geograficzn?. Nie wiem, dlaczego roz?wietlony, t?tni?cy balang? moloch natychmiast skojarzy? mi si? z Titanikiem, mo?e za spraw? atmosfery totalnej beztroski, z jak? ró?nobarwny t?um zmierza? po nowe doznania.
Nie jestem fanem takich zbiorowych zabaw, zawsze zmyka?em gdzie pieprz ro?nie od organizowanych uciech, zalatuj?cych na kilometr tandet?, s?owem zawsze brzydzi? mnie jarmark pró?no?ci, ale w ko?cu cel u?wi?ca ?rodki. Sporo nas?ucha?em si? o niezwyk?ych wra?eniach towarzysz?cych ogl?daniu Norwegii od strony morza, z pok?adu w?a?nie, zatem postanowi?em przekona? si? na w?asnej skórze, co to takiego. Przesz?o wszelkie oczekiwania, ale o tym za tydzie?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki