Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 2 wrze?nia


Jutro zabrzmi szkolny dzwonek. Dla mnie rzecz tak odleg?a, ?e niemal abstrakcyjna. Ca?e to gadanie o wyprawkach, podr?cznikach, wszechobecnych gad?etach, s?u??cych swoistej uczniowskiej modzie, jednocze?nie wyci?gaj?cych bezlito?nie pieni?dze z rodzicielskich portfeli -jest dowodem, jak bardzo zmieni? si? ?wiat przez pó? wieku.
W telewizji podano przegl?d temperatur pierwszych dni wrze?nia na przestrzeni ostatnich lat, a dwaj panowie dywagowali nad tym, kiedy dzieciaki mia?y cieplej, zatem by?y bardziej umotywowane! Po pierwsz? wiedz? szed?em w tym, co normalnie nosi?em na grzbiecie, z tekturowym tornistrem, gdzie spoczywa? elementarz i 16-kartkowy zeszyt z bibu?? do suszenia atramentowych kleksów. Drewniany piórnik mie?ci? obsadk? ze stalówk?, o?ówek, ?yletkow? temperówk?, któr? w obecnej dobie zast?pi?a zastrugaczka z nap?dem atomowym. I jeszcze ?niadaniówka, czyli niewielkie pude?ko na pasku - jak?e wa?ne, bo z kanapk?, jab?kiem czy gruszk?. Byli?my szarzy i prza?ni w porównaniu z kolorowym t?umem dzisiejszej dziatwy wychowanej na od?ywkach, odzianej w kosmiczne ciuchy, wyposa?onej w laptopy, komórki, Internet. Czy z tego powodu gorsi, g?upsi? Nie s?dz?.
Tego samego roku, a wi?c 1956 pasjonowa?em si? olimpiad? w Melbourne i z?otym medalem El?biety Krzesi?skiej w skoku w dal. Srebro w oszczepie Janusza Sid?y tak?e cieszy?o, a wyobra?nia pracowa?a na najwy?szych obrotach. Przecie? przekaz odleg?ych wydarze? zapewnia? jedynie trzeszcz?cy odbiornik radiowy, g?osem Bohdana Tomaszewskiego. Jak?e umia? odmalowa? atmosfer? igrzysk, opowiedzie? rzeczy, których opowiedzie? niemal nie sposób. Sylwetki na rozbiegu, rytmu kroków, odbicia, lotu w powietrzu, l?dowania w piaskownicy. Jakich kwalifikacji j?zykowych wymaga?a taka relacja, jakiej sportowej wiedzy, jakiej znajomo?ci egzotycznych miejsc! I ile tych wiadomo?ci trafia?o do naszych ch?onnych, otwartych, m?odych g?ów!
Z rozrzewnieniem ogl?dam odbywaj?ce si? w Osace Lekkoatletyczne Mistrzostwa ?wiata. Nie wiedzie nam si? specjalnie, brak ciep?ego g?osu pana Bohdana, ale przecie? powracaj? wspomnienia. Na dodatek kocham t? dyscyplin? sportu, bowiem zachowa?a pozory przynajmniej gry fair, jest wspó?zawodnictwem wymiernym przy pomocy metra lub stopera. Trzeba skoczy? wy?ej, rzuci? dalej, wyprzedzi? na mecie o czubek nosa, respektuj?c przyj?te przez wszystkich regu?y. Jak?e dalekie to wszystko od chamstwa panosz?cego si? w pi?ce no?nej, od nieustaj?cego ?ci?gania sobie koszulek i gaci, nazywanego ju? bez obciachu przez komentatorów faulem taktycznym. I je?li dra?ni mnie co? w królowej sportu, to jedna, jedyna konkurencja w dodatku taka, która przynios?a nam mnóstwo medali i tytu?ów, na domiar z?ego jeszcze reprezentowana przez mojego koleg?, ?wietnego wyczynowca i przemi?ego go?cia - Roberta Korzeniowskiego. Chodzi o chód. W za?o?eniu zawiera paradoks, bowiem przemieszcza? si? szybko znaczy biec. Nie wiem, czy wymy?lono kiedy? bardziej durny sposób rywalizacji, sprzeczny z nasz? motoryk? i logik?. Je?li cz?owiek ma si? ?ciga?, czyli zd??a? do celu najpr?dzej jak potrafi, to po prostu biegnie. Zakazanie takiego sposobu poruszania si? tworzy sport kaleki, zdeformowany, ?mieszny. To tak jakby zabroni? dyskobolowi brania zamachu, skoczkowi rozbiegu, to tak, jakby p?ywacy mogli u?ywa? tylko nóg, a kolarze nie mogli peda?owa?. Pod?wiadomo?? zawodników jest jednak silniejsza ni? najlepsze nawet wytrenowanie, dlatego podbiegaj? na trasie, nara?aj?c si? na nieustaj?ce szykany s?dziów. St?d bezduszne, kunktatorskie cz?sto dyskwalifikacje tu? przed met?, osi?gni?t? morderczym wysi?kiem. Jestem przekonany, ?e nie ma wyj?tków, ?e na dystansie wielu kilometrów nawet mistrzowie zaliczaj? "faz? biegu".
Co napisawszy, id? na spacer. Bez kr?cenia kuprem, statecznie, normalnie, spokojnie. I niech nasze pociechy pójd? do szkó? bez histerii, z uzyskanym od mam i ojców g??bokim przekonaniem, ?e o warto?ci cz?owieka nie decyduje automatyczny o?ówek z przerzutk? czy gumka do mazania o ananasowym smaku. My?my ich nie mieli i ?wiat si? nie zawali?, ba, wydawa? si? dalszy od katastrofy ni? teraz.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki