Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 16 marca


Senthiel - nasz filigranowy kierowca - prowadzi terenow? toyot? tak, jakby wióz? chi?sk? porcelan?. Przed ka?d? dziur? lub wybojem wytraca pr?dko?? niemal do zera i nieraz musz? go ponagla?, chocia? komunikacja j?zykowa nie nale?y do naj?atwiejszych. Najwi?kszym problemem jest zrozumienie jego angielszczyzny, tzn. kilku s?ów na krzy?, jakimi si? pos?uguje. Uwa?a mnie za szefa wyprawy
- mo?e dlatego, ?e zajmuj? miejsce obok niego, gdy tymczasem siedz? z przodu, bo jestem najwy?szy z naszej czwórki i gdzie? musz? podzia? nogi. Tak czy siak, bez mojego okey nie rusza z miejsca, tak?e zatrzymuje si? wsz?dzie, gdzie mu naka??. A powodów niezliczonych postojów, zachwytów
i zdumie?, i naci?ni?? fotograficznej migawki jest mnóstwo. A to niewiarygodne przestrzenie mieni?cych si? wszystkimi odcieniami zieleni plantacji herbaty, a to jak z filmu wyj?te pola ry?owe, a to religijna procesja z wiernymi wisz?cymi w przemy?lnych uprz??ach, to znów orszak b?bniarzy i udekorowany barwnie s?o? obwieszczaj?cy jakie? miejscowe ?wi?to i bezceremonialnie znacz?cy ?lad pochodu wielkimi kawa?ami nawozu. Mijamy ch?opskie wozy zaprz?gni?te w bydl?ta podobne do jaków. Ich d?ugie rogi fantazyjnie pomalowano, a ostre ko?ce zwie?czono metalowymi nasadkami. Odziany w ?achman wychudzony m??czy- -zna taszczy na g?owie ogromn? stert? jakiego? zielska i rozmawia przez telefon komórkowy. Z wysoko?ci mostu obserwujemy rozlewisko rzeki i stajemy jak wryci. Nad brzegami akwenu odbywa si? mega-pranie i suszenie. Dziesi?tki ludzi w prymitywny sposób ok?adaj? kamienie poskr?canymi tkaninami, by je pó?niej rozwiesi? na s?o?cu, tworz?c mozaik? kolorów, przy której t?cza p?k?aby z zazdro?ci. Rozmaito?? barw jest jakby antidotum na kurz, brud i wszechobecne ?mieci. Wszyscy co? wymiataj?, chocia? miote?ki zrobione z kilku trzcin wydaj? si? jedynie pozorowa? robot?. Hindusi s? lud?mi urodziwymi. Maj? regularne rysy i smuk?e sylwetki
- grubasów widzi si? rzadko. Uz?bienia i w?osów
- szczególnie kobietom -tylko zazdro?ci?. Takiej grubo?ci warkoczy nigdzie jeszcze nie widzia?em.
Nasz szofer przypomina ducha. Znika wieczorem, gdy docieramy dó celu kolejnego etapu podró?y, by o ?wicie czeka? w umytym i zatankowanym wozie. Tak? gotowo?? u?atwia mu fakt, i? cz?sto ?pi w aucie.
czego zapachowe konsekwencje nasze panie o poranku natychmiast komentuj?. Ale przecie? rozstajemy si? z wiernym wehiku?em w miejscowo?ci Aleppu-la. Wsiadamy na ?ód?, by przez dob? poczu? si? jak w bajce. P?ywaj?cy klimatyzowany hotel z wszystkimi dobrodziejstwami i za?og? hczniejsz? ni? my, pasa?erowie. Przygotowuj? nam posi?ki, pytaj? o potrzeby i samopoczucie i wioz? przez d?ungl? poprzecinan? kilometrami malowniczych rozlewisk utworzonych przez ocean podczas jego przyp?y-wowo-odp?ywowej dzia?alno?ci. Mijamy eleganckie resorty wydzielone dla bogatych turystów i tubylcze osady jakby z innej epoki. Rybacy z w?ziutkich ?ódek proponuj? ?wie?o z?owione ryby i skorupiaki, dzieciaki z brzegu domagaj? si? d?ugopisów - to jeden z najbardziej oczekiwanych prezentów. Wsz?dzie mnóstwo ptaków z najbardziej popularnym zimorodkiem, który da? nazw? ogólnie dost?pnemu piwu. Kolacja serwowana pod go?ym niebem, zaró?owionym od zmierzchu, na dhigo zostaje w pami?ci. Albo Koczin - usytuowany nad s?onowodn? lagun? Morza Arabskiego port, w którym przemiesza?y si? wp?ywy portugalskie, holenderskie i brytyjskie. Mieszkamy tu? obok najwi?kszej bodaj atrakcji dla przybyszów z ca?ego ?wiata. To s?ynne chi?skie sieci - ogromne czworok?tne po?acie misternych oczek zawieszone na konstrukcjach przypominaj?cych studzienne ?urawie ze wzgl?du na kamienne przeciwwagi. Tak? p?ask? sie? opuszcza si? z brzegu na dno morza i pó?niej podnosi ze wszystkim, co nie zdo?a?o umkn??. A tu? obok gwarny bazar z wydartymi falom cudami, których kszta?ty przyprawiaj? o zawrót g?owy. I jeszcze spacer w pobli?u starej synagogi po ulicach pe?nych sklepów ze starociami. Jaka? to uczta dla oka! I jaki ?al, ?e limit wagowy baga?u nie pozwala rozwin?? skrzyde?. Ko?czy si? na starej masce i drewnianym zabytkowym krowim dzwonku, który ?ona ?askawie kupuje mi do kolekcji.Za wytrzyma?o?? portfeli pozosta?o si? pomodU? w ko?ciele ?w. Franciszka, gdzie w 1524 roku pochowano wielkiego ?eglarza i odkrywc? Vasco da Gam?, przeniesionego po 14 latach do ojczyzny. Dotykam kamiennej p?yty pami?tkowej w miejscu, gdzie prawie przed 5 wiekami spocz?? ciekawy ?wiata ?mia?ek. I nas gna ciekawo??, tylko odwagi jakby mniej.
Zdrowych i spokojnych ?wi?t przy suto zastawionych stolach!



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki