Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 7 grudnia


Nadesz?a wreszcie pora, by opisa? moj? artystyczn? chi?sk? przygod?. Skoro bowiem tak daleko od kraju znalaz? si? facet ?piewaj?cy i graj?cy na gitarze, to niczym teatralna strzelba musia? wcze?niej czy pó?niej wypali?, czyli da? g?os. Radca Kneifel ustali?, ?e urz?dzimy wieczór polsko-grecki, co moj? ma??onk? wprawi?o w panik?, bowiem ostatni raz na estradzie pojawi?a si? mniej wi?cej 30 lat temu. Ambasada Hellady z ochot? przyst?pi?a do wspólnych zamiarów i ruszy?a maszyna logistyczna. Znalezienie instrumentu w Pekinie nie by?o ?atwe, ale dzi?ki pomocy Uli, bo takim swojsko brzmi?cym imieniem ochrzczono rodowit? Chink?, absolwentk? polskiej filologii w Warszawie, uda?o si? po?yczy? sze?ciostrunowe, do?? przyzwoite pud?o od Francuza pracuj?cego przy FAO. Pó?niej wyl?dowali?my w knajpce prowadzonej przez rodaków mej lepszej po?owy, by spróbowa? propozycji kulinarnej na uroczysty wieczór. Paniom przypad?a do gustu, ja kwalifikowa?em raczej trunki. Picie ouzo pod Wielkim Murem - czysta abstrakcja.
Sala kinowa Ambasady RP zape?ni?a si? wieloj?zycznym towarzystwem i zabrzmia?y pie?ni bliskie rodakom obojga wykonawców. Chariklia spisa?a si? dzielnie jak na debiut po latach, ale mnie ca?kowicie zaskoczy?a kilkunastoosobowa grupa miejscowych, jaka pod koniec imprezy pojawi?a si? na scenie. Przynie?li przek?ad tekstu jednej z moich piosenek i poprosili o mo?liwo?? przeczytania dzie?a. Zgodzi?em si?, rzecz jasna - wykonali recytacj? pilnie, cho? talentu translatorskiego autora oceni? nie potrafi?em. Postanowi?em za to ow? ballad? przytoczy? w oryginale i prawie mnie zatka?o, kiedy towarzystwo po pi?ciu tygodniach nauki naszej mowy wtórowa?o mi od pocz?tku do ko?ca po polsku. Niech ten fakt ilustruje ich mobilno??, pracowito?? i niebywa?? determinacj? w d??eniu do upatrzonego celu.
A pó?niej ruszono do sto?ów, by raczy? si? ich dobrami i nagada?. A wierzcie, by?o z kim. Podró?e wzbogacaj? tak?e przez kontakty towarzyskie nawi?zywane ka?dorazowo z lud?mi ró?nych zawodów, pogl?dów, ?yciorysów. Bo jak tu nie s?ucha? z rozdziawion? g?b? opowie?ci naszego ambasadora w Korei Pó?nocnej, jak nie wypytywa? o szczegó?y ?ycia codziennego naszego lekarza zwi?zanego ze sko?nook? dam?, lecz?cego mieszka?ców stolicy Pa?stwa ?rodka od kilkunastu lat, jak nie podziwia? m?odego biznesmena zaczynaj?cego z kilkoma z?otymi w kieszeni, prosperuj?cego dzi? na najwy?szym poziomie. Ach, ach, gdyby tak jeszcze zna? j?zyk Konfucjusza i z t? znajomo?ci? zanurzy? si? w niedzielny targ antyków - ile tam cudów prawdziwych i skarbów. Wywioz?em dwie stare maski, by przypomina?y te niezwyk?e chwile.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki