Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 10 maja


W?a?nie wróci?em do hotelu z krótkiego spaceru nad jeziorem G??bokie. Gdzie to jest? Ko?o Mi?dzyrzecza. A ten Mi?dzyrzecz w Gorzowskiem. Obchodzi swoje 750-lecie i zaproszono nas na okoliczno?ciowe ?piewanie. Komary tn? bez opami?tania nawet w pe?nym s?o?cu, za to gospodarze tutejszych pla? jeszcze ?pi?. Stosy puszek i pustych butelek zalegaj? dno przy betonowym molo - nie odstrasza to m?odocianych amatorów k?pieli. Mimo panuj?cego upa?u przechodzi mnie dreszcz zimna i obrzydzenia.

Natomiast prawdziwy wstrz?s prze?y?em, czytaj?c list pana Aleksandra ?yska - ojca bestialsko zamordowanego niedawno studenta krakowskiego "uniwerku" Micha?a. List zamieszczony w czwartkowym "Dzienniku" jest poruszaj?cy do g??bi. I natychmiast przypominam sobie opowiadanie kolegi muzyka, który zim? przy?apa? na gor?cym uczynku samochodowych z?odziejaszków - ?ci?le mówi?c, spowodowa?, ?e policja uj??a ich w okradanym aucie. Zdaje si? - sprawa ewidentna. Otó? nie. Ów kolega jeszcze kilka miesi?cy po fakcie stawia? si? w s?dzie jako ?wiadek i za ka?dym razem stwierdza? przedziwny rodzaj komitywy ??cz?cej przest?pców ze sk?adem s?dziowskim i obro?cami, za?y?o?ci niemal, gdy sam by? traktowany urz?dowo, oschle, cz?sto pouczany i strofowany. Odnosi? wra?enie, ?e to jemu co? si? zarzuca.

List pana ?yska jest g?osem protestu wobec takiego traktowania w?a?nie. Protestu wobec arogancji, braku taktu, jest g?osem niezgody na poni?anie ludzi, którzy jak on prze?yli straszliw? tragedi? i wymagaj? wyj?tkowej delikatno?ci. By?em, jestem i b?d? z Panem, Panie Aleksandrze, przeciw draniom, którzy nam gro?? i przeciw kulawemu prawu i s?downictwu, które g?aszcz? miast surowo kara?.

Mi?? imprez? odby?em w krakowskiej "Floriance". Có? to za urocza sala, jakie malownicze wn?trze, wymarzone do kameralnych imprez. Dlaczego tak ma?o wykorzystane - nie wiem. A przecie? dobrze si? tu czuje muzyka klasyczna, ale tak?e piosenka literacka, ballada, ma?e formy aktorskie lub kabaretowe. "Florianka" mog?aby zarabia? na siebie, i to nie?le, jako scena impresaryjna. W?a?cicieli tego cacka gor?co zach?cam do podj?cia wyzwania. ?rodek Krakowa to tak?e wielki atut.

W tym w?a?nie ?rodku miasta znajduje si? park Krakowski. Park mego dzieci?stwa, pierwszych rowerowych kó?ek i babek z piasku. Co si? z nim sta?o? Gdzie sadzawka z ?ab?dziami, gdzie fontanna? Czemu wierzba p?acz?ca na wyspie ginie obsiadana przez dzieciaki, czemu wokó? ?awek pustynia zamiast trawy, czemu pobliski park Jordana kwitnie, a ten mój umiera? Dopraszam si? wzgl?dów dla zielonej wysepki, walcz?cej z wyziewami samochodowego potoku p?yn?cego alejami, dopraszam si? wzgl?dów dla miejsca, w którym kiedy? p?ywa?o si? po stawie ?ódkami.

W sobot? zafundowa?em sobie d?ugi seans telewizyjny. Postanowi?em kibicowa? festiwalowi Eurowizji. No, i dosta?em za swoje. Zawsze wiedzia?em, ?e to do?? prowincjonalna impreza z niewielk? si?? promocyjn?, tote? gromadzi?a wykonawców, o których w ich rodzinnych krajach niewiele s?yszano. Wiedzia?em tak?e, ?e g?osowanie podlega regu?om s?siedzkich sympatii, ?e Szwedzi b?d? faworyzowali Finlandi?, Grecy Cypr itd. Tego roku za pomoc? systemu audiotele pozwolono decydowa? telewidzom. Nie zmieni?o si? nic. Wiedzia?em tak?e, ?e mog? si? spodziewa? perfekcyjnej roboty telewizyjnej i tak by?o. Show Brytyjczyków by? osza?amiaj?co profesjonalny.

?udzi?em si? natomiast, ?e co? drgnie w meritum sprawy, czyli w konkursie. Nie drgn??o. Królowa?a papka i konfekcja upstrzona od czasu do czasu pseudoetnicznym ornamentem. Ale na to ju? nikt si? nie nabiera. Wi?c postanowiono nabiera? na gad?ety pozamuzyczne. I tak wygra?(a) baba-ch?op z Izraela, okropnie fa?szuj?cy(a) skandalista(ka). Drugie miejsce zaj??a 200-kilogramowa przedstawicielka Malty. Próbowa? szokowa?, ale nie ?piewem bynajmniej, gwiazdor niemiecki. Nie s?dzi?em, ?e poziom b?dzie tak s?aby. Nie myli?em si? jedynie, gdy skrytykowa?em pomys? wysy?ania z Polski s?abiutkiej kapeli Sixteen, nie zaj??a nawet lokaty z numerem, który ma w nazwie.

I jeszcze o numeracji. Kochana Redakcja gubi si? w liczeniu moich zapisków. Okazuje si? ?e 2 razy napisa?em po raz 53., innym razem 24. w ogóle nie by?o. Mo?e zrezygnowa? w ogóle z liczenia i w b?ogiej nie?wiadomo?ci dojecha? np. do 1000?*

*Od redakcji: Nie liczymy!

**Opisywanej numeracji nie umie?ci?em na mojej stronie ze wzgl?dów o których pisze sam Andrzej Sikorowski. (dop.autora strony)



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki