Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 4 pa?dziernika


Telefonuj? do mnie uczniowie II Liceum Ogólnokszta?c?cego im. Jana Sobieskiego. S? w maturalnej klasie i prosz? o wywiad. Tak?e o udzia? w pracach jury podczas organizowanego przez nich 30. ju? festiwalu teatralnego. Godz? si? ochoczo, bom przecie? absolwent "Sobka". I u?wiadamiam sobie nagle, ?e kiedy zdawa?em matur?, ci sympatyczni m?odzi ludzie nie st?pali jeszcze po ?wiecie. By?em ostatnim rocznikiem, którego nie dotkn??a koedukacja. To wyznacza?o pewien charakter szko?y. Wtedy mówi?o si? w Krakowie o 3 liceach. Pierwszym im. Nowodworskiego, wspomnianej mojej "dwójce" i trzecim im. Jana Kochanowskiego. By?o jeszcze pi?te im. Witkowskiego, ale nie mia?o chyba dzisiejszej renomy.

Przynale?no?? do poszczególnych zak?adów, jak wtedy mawiali?my, by?a powodem do dumy i drwin innych szkó?, antagonizmu dobrotliwego wszak, nie maj?cego nic wspólnego z obecn? subkultur? "szalikow?". "Nowodworek" okre?lali?my mianem obozu koncentracyjnego S?dziwego, bo tak nazywa? si? ówczesny dyrektor liceum, autor popularnego, cho? wielce tendencyjnego i k?amliwego podr?cznika do historii. Umundurowanie tej szko?y by?o legendarne, a re?im podczas 1-majowych pochodów pe?ny. My?my "dawali nog?" z owej uroczysto?ci, a nauczyciele przymykali oko na takie ma?o obywatelskie traktowanie sprawy. Nie przymykali tego oka na brak tarczy noszonej na r?kawie i tzw. belek czy winkli oznaczaj?cych przynale?no?? do klasy. Cztery w maturalnej nosi?em z dum?, ale jedna wygl?da?a wstydliwie.

Uczyli nas pedagodzy z przedwojennym cz?sto wykszta?ceniem i uczyli dobrze. Naprawd? wiele zawdzi?czam polonistce Marii Chrzanowskiej, chodz?cej dobroci i ?agodno?ci, które to cechy wykorzystywali?my cz?sto haniebnie. Naprawd? wiele zawdzi?czam Lidii Musia?owej, która gn?bi?a mnie matematyk? i nie wpoi?a wprawdzie zawi?ych zasad trygonometrii, ale da?a mi wiedz? bieg?ego rachmistrza potrzebn? w ?yciu codziennym. Naprawd? wiele zawdzi?czam mojej wychowawczyni Marii Grudniewicz, której t? drog? pi?knie si? k?aniam i dzi?kuj? za solidne podstawy angielskiego, tak?e za wyrozumia?o?? dla 40 rozbrykanych m?odzianów.

Bo fantazji i zapa?u nie brakowa?o nam, oj nie brakowa?o. Nie mieli?my wtedy komputerów i wideo, Internetu i telefonów komórkowych, próbowali?my tanich alkoholi, niektórzy palili papierosy, ale przede wszystkim wy?ywali?my si? sportowo, kopi?c pi?k? na szkolnym boisku do pó?nego wieczora. W ogóle mieli?my wi?cej czasu, ?eby nie powiedzie? du?o wolnego czasu na chodzenie do kina czy granie w bryd?a. Poka?cie mi teraz bryd?ystów w?ród rówie?ników mojej córki. ?yli?my solidarnie i w przyja?ni, te wi?zy pozosta?y do dzi?, cho? widujemy si? rzadko z braku czasu. Na zabawy szkolne zapraszali?my do naszej auli klas? ?e?sk? X liceum. Rewizytowali?my tak?e dziewczyny i do dzi? pami?tam tamte pi?kne panny, do których wzdycha?em po nocach.

Nie istnia? podzia? na klasy o okre?lonych specjalizacjach, nie by?o zaj?? fakultatywnych, wszyscy przez 4 lata uczyli?my si? tego samego, bo taka przecie? by?a idea liceum ogólnokszta?c?cego. Uczyli?my si? ze skutkiem nie najgorszym, skoro wi?kszo?? moich kolegów to dzisiaj lekarze, prawnicy, architekci, profesorowie wy?szych uczelni, tak?e za granic?. Na pytanie wi?c m?odszych kolegów o wspomnienia ze starej "budy" odpowiedzia?em, ?e s? pi?kne jak m?odo?? i ciep?e jak wiatr, który wtedy targa? nam w?osy. Wracam cz?sto my?lami do "Sobka" i wdzi?czny mu jestem za czas tam sp?dzony.

Ma?o wdzi?czny jestem za to telewizji, nie pierwszy zreszt? raz. W pi?tkowy wieczór wie?? o triumfie niedosz?ego kryminalisty, który pobi? we Wroc?awiu innego osi?ka tylko w odmiennym kolorze, podano na wst?pie. Potem dopiero smutna wiadomo?? o ?mierci ?wietnego aktora Jerzego Bi?czyckiego. Jaki g?upi i niewra?liwy jest dzisiejszy ?wiat. Mnie wygrana Go?oty nie dostarcza ?adnej satysfakcji (daje j? mo?e zakompleksionym prowincjuszom), za to odej?cie niekwestionowanego Artysty i Porz?dnego Cz?owieka powoduje jaki? ubytek w uk?adance moich uczu?. Nie podam r?ki temu, kto my?li inaczej.

A w podkrakowskich Maszycach odby?a si? w sobot? feta, na której twórcy i sponsorzy koncertu "Requiem dla mojego Przyjaciela", tak?e grono przyjació?, bawili si? w domu kompozytora dzie?a, Zbigniewa Preisnera. By?o obfite jedzenie, okoliczno?ciowy koncert piosenek, nie tylko piwnicznych, sztuczne ognie, znamienici go?cie z Italii - Carlo Ponti i Michelangelo Antonioni. Radowano si? do rana i rozmawiano o warszawskim spektaklu, którym to rozmowom przys?uchiwa?em si? uwa?nie, bo w stolicy z braku czasu nie by?em. Nie przepadam zreszt? za galowymi sp?dami i konieczno?ci? zak?adania wieczorowego stroju. Wol? t? nastrojow? muzyk? prze?ywa? w domu bez opakowania, cho?by najpi?kniejszego. Zbyszek, dzi?kuj?!



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki