Andrzej Sikorowski

MÓJ DZIENNICZEK POLSKI

Niedziela, 31 stycznia


Po dwóch i pó? godzinie jazdy w ?nie?nej zadymce dotar?em do Zakopanego. Jak co roku w "Halamie" swojsko i przytulnie. Stolica Tatr próbuje dekoracj? i transparentami przywo?a? olimpiad?, chocia? oczekiwania wydaj? si? ma?o uzasadnione. Sam fakt posiadania gór jeszcze niczego nie oznacza.

Jest mro?no i ?nie?nie, wi?c rodzina pomkn??a na wieczorne narty, co napawa mnie podziwem, szczególnie wzgl?dem córki, bowiem nad ranem wróci?a ze studniówki. Trudno w to uwierzy? mnie, któremu matura jeszcze szumi w g?owie. Kiedy? dziewczyny zak?ada?y obowi?zkowe czerwone majtki, teraz chodz? pod pomnik Mickiewicza, by okr??y? go skacz?c na jednej nodze. Takie wyczyny maj? przynie?? szcz??cie podczas egzaminu dojrza?o?ci.

Tydzie? up?yn?? pod znakiem tenisa. Nie tylko dlatego, ?e w dalekiej Australii rozgrywano wielkoszlemowy turniej. Sam tak?e próbowa?em biega? po korcie. Robi? to tu? obok ronda Kotlarskiego, gdzie przy szkole podstawowej przykryto tak zwanymi balonami pola do tej pi?knej gry. W?a?ciciele obiektu s? nie tylko fachowcami, ale na dodatek sympatycznymi lud?mi, przyjemno?? wi?c przebywania tu podwójna. Gdy usi?uj? dobiega? do pi?ek (najcz??ciej zbyt dla mnie szybkich) i przewidywa? ich kierunek (najcz??ciej b??dnie), coraz wi?kszym podziwem darz? zawodowców, którzy w upiornym skwarze poruszaj? si? godzinami z lekko?ci? i maestri?. Jasne, ?e s? m?odsi o 30 lat. Gdy Anna Kurnikowa i Martina Hingis wygrywa?y z u?miechem na ustach konkurencj? deblow?, to patrzy?em na t? manifestacj? m?odo?ci i urody jak na misterium.

Umar? Jerzy Turowicz. Cz?owiek Dobry, wi?c bliski. Bo instynktownie lgniemy do takich ludzi bez wzgl?du na stopie? za?y?o?ci z nimi. Tak si? sk?ada, ?e wychowa?em si? w kamienicy, która s?siadowa?a przez podwórze z posesj?, gdzie mieszka? naczelny "Tygodnika Powszechnego". Lekko przygarbion? posta? nikn?c? w perspektywie ulicy Siemiradzkiego b?d? pami?ta? zawsze. Przy tej smutnej okazji o?y?o nagle s?owo Autorytet. I s?usznie. W dobie kryzysu istotnych warto?ci, gdy prawo?? zdaje si? cech? dziwacznie anachroniczn?, winni?my autorytety (prawdziwe!) czci? i chroni?. Zbyt wielu z nas za wzór bierze bowiem popularnego piosenkarza lub osi?ka z bokserskiego ringu.

W telewizji benefis "Salonu Niezale?nych". Moim zdaniem, niewypa?. Bo istotne, m?dre i prawdziwie ?mieszne okaza?y si? jedynie te momenty, gdy odtwarzano fragmenty koncertów legendarnego kabaretu z ta?my filmowej, gdy Kleyff, Tarkowski i Weiss nieporadnie graj?c i ?piewaj?c komentowali chwile, w których przysz?o im ?y?. Na nic mistrzostwo Machalicy czy Zamachowskiego, na nic poprawnie graj?cy zespó? akompaniatorów - te piosenki utraci?y ko?law? si?? czasów, które wy?miewa?y. Gdy Maciek Stuhr za?piewa? do wtóru fortepianowych popisów Sojki genialn? ballad? o szlachtowaniu ?wini, to zrobi?o si? nijako, a ju? na pewno nie ?miesznie. Bo ?miesznie by?o tylko wtedy i tylko ich ustami. Wtedy, to znaczy 20 z ok?adem lat temu.

Pami?tam jak Jacek Kleyff nosi? ze sob? stetoskop, czyli lekarskie s?uchawki. A w zasadzie dwie pary tego urz?dzenia. Wk?ada?o si? to to w uszy i przystawia?o drugi koniec do pud?a rezonansowego gitary partnera. W ten sposób, ws?uchuj?c si? w spot?gowane d?wi?ki i inspiruj?c wzajemnie, mo?na by?o improwizowa? godzinami na najbardziej b?ahy temat. Zw?aszcza ?e mo?liwo?ci palców pozwala?y na niewiele. Ale palona trawka dawa?a poczucie niebia?skiego odjazdu.

Zakopane w zimowej szacie ma urok nieodparty. Nie skusz? mnie coraz popularniejsze i coraz bardziej modne Dolomity czy Alpy. Tu znam ka?dy k?t, mnóstwo ludzi, tu prze?y?em niezapomniane chwile. Takie jak cho?by ta, gdy z Jurkiem Dziedzicem, nie?yj?cym koleg? z polonistycznych studiów (gra? ze mn? w zespole - by? skrzypkiem i pianist?), zamienili?my si? w wozaków, by prowadzi? jedne z sanek kuligu organizowanego dla ceprów z jakiego? wa?nego przedsi?biorstwa. Matka Jurka wybra?a kiedy? góry i m??czyzn? ?ycia Staszka G?sienic?. St?d tatrza?skie koneksje mego kolegi. Mkn?li?my Dolin? Ko?cielisk? do Hali Pisanej, a gdy tam w drewnianej pasterskiej chacie wychylili?my góralsk? herbat?, czyli ekspresow? zaprawion? ?wiartk? wódki, powrót by? tak wartki i szalony, ?e wczasowiczki piszcza?y. Czy z uciechy, czy ze strachu - dzi? nie pomn?.



powrót do listy felietonów
powrót do publicystyki